W cieniu "zony". Nierocznicowy reportaż spod strefy czarnobylskiej


Zdj. Monika Andruszewska/belsat.eu

Z powodu obowiązującej kwarantanny oraz potężnych pożarów lasów wokół elektrowni atomowej, wjazd do strefy czarnobylskiej został zamknięty. Tak było również wczoraj, w 34. rocznicę katastrofy w elektrowni. W uroczystościach upamiętniających ofiary awarii wzięli udział tylko ukraińscy urzędnicy państwowi. Jednak nasza korespondentka odwiedziła miejscowości sąsiadujące ze strefą.

Wokół punktu kontrolnego „Dytiatki” odgradzającego 30 kilometrową Strefę Odosobnienia, zwykle tłoczą się setki turystów. Ludzie z całego świata zmierzają tędy do Prypeci by doświadczyć adrenaliny i zobaczyć opuszczone miasto. Jednak teraz wstrzymano ruch turystyczny ze względu na kwarantannę. Na posterunku poza ukraińskimi funkcjonariuszami stoi dziś tylko samotna kobieta w ochronnej masce i rękawiczkach. To Nadija, pielęgniarka z Czarnobyla. Kobieta sprawdza temperaturę miejscowym wjeżdżającym w strefę.

– Ludzie żyjący w cieniu Czarnobyla nie przejmują się koronawirusem. Dla tych, którzy przeżyli katastrofę czarnobylską, to po prostu kolejne po radiacji, niewidoczne zagrożenie. Los i tak ich już doświadczył – mówi Biełsatowi pielęgniarka.

Nadija rozgląda się po pustym przejściu.

– Nie żałuję, że nie ma turystów. Dla nas katastrofa elektrowni to tragedia, która zupełnie zmieniła życie naszych okolic. Dla nich – po prostu atrakcja i żerowanie na ludzkim dramacie – stwierdza.

Pielęgniarka z punktu kontrolnego w Dytiatkach.
Zdj. Monika Andruszewska/belsat.eu

– Dziecko, pokaż buzię. Po co ci ta maska? – dziwi się na mój widok staruszka siedząca przed jedną z chat.

Pani Marusia urodziła się w 1932 roku i całe swoje życie spędziła w rodzinnej wsi, która jest ostatnią nieobjętą Strefą Wykluczenia. Macha ręką, gdy wyjaśniam, że trwa epidemia i maska ma chronić przed zakażeniem.

– Koronawirus? Nie słyszałam o takim… To jakaś nowa radiacja? Co toście wymyślili znowu… Siedzieć w domu to i tak siedzimy. Ludzie jak kartofle zawsze sadzili, tak i teraz sadzą. Naoglądaliście się tego telewizora i zapominacie o bożym świecie – stwierdza kobieta.

Zdj. Monika Andruszewska/belsat.eu

Dziś ulice zamieszkałych przez prawie 600 osób Dytiatek są wręcz bezludne. Brak turystów najwyraźniej sprawia, że mieszkańcy nie mają żadnych powodów by wychodzić z domu. Przed niektórymi chatami stoją puste stragany, w których sprzedawano wcześniej pamiątki.

– A, może to przez tę epidemię, o której tak mówisz – zamyśla się Marusia. – Ale dla mnie to nie jest strasznie. Człowiek na swojej ziemi, w swoim domu, jak tu może być niebezpiecznie. Strasznie to było za Niemca. Bo wtedy przychodzili do domów i zabijali ludzi – dodaje, mając na myśli hitlerowską okupację wsi.

Jeden z opustoszałych straganów z pamiątkami.
Zdj. Monika Andruszewska/belsat.eu

Pytana o to czy pamięta dzień awarii w Czarnobylskiej Elektrowni, wzrusza ramionami. Samego dnia katastrofy nie pamięta.

– Ale potem wszystko się zmieniło. Ludzie płakali, że ich wywożą. Chodziło wojsko po domach, krowy i świnie zabijało.. Jak tam była ta radiacja, to ludzi też powinni pozabijać, a przecież nikt tego nie robił. To co im winne te krówki? One też miały prawo do życia.. A, że ludzie chorowali po eksplozji? Ludzie zawsze chorowali i umierali, tak jest zbudowany ten świat – dodaje.

Nie chce, by zrobić jej zdjęcie. Tłumaczy, że zmęczyła się przyjezdnymi, którzy ciągle chcą ją fotografować. Ze mną zaczęła rozmawiać, bo po prostu zaciekawiła ją maseczka ochronna, którą mam na twarzy.

Zdj. Monika Andruszewska/belsat.eu

Również remiza, w której sprawuje służbę 49-letnia podpułkownik Natalia Mychajłowna, jest dziś prawie pusta. Wszyscy strażacy w terenie. Biorą udział w akcji gaśniczej pożarów w okolicach Prypeci.

Natalia jest naczelnikiem straży pożarnej w rejonie podczarnobylskiego Iwankowa, z którego 34 lata temu pierwsi strażacy wyjeżdżali na teren płonącej elektrowni atomowej.

Podpułkownik podkreśla, że w jej jednostce pamięć o Czarnobylu i poświęceniu strażaków wezwanych do likwidowania awarii jest wciąż żywa.

– Pamiętamy. Stale doglądamy kwiatów przed ich pomnikiem w parku miejskim. Planowaliśmy także odsłonić tablicę pamiątkową na cześć naszego strażaka, Wiktora Kibenka. Niestety musieliśmy przełożyć tę uroczystość z powodu pandemii – mówi.

Zdj. Monika Andruszewska/belsat.eu

Wiktor Kibenok był naczelnikiem Samodzielnej Zmilitaryzowanej Jednostki Straży Pożarnej nr 6 w Prypeci. Brał udział w gaszeniu pożaru na dachu bloku nr 3. Zmarł 11 maja w szpitalu w Moskwie. Nadano mu pośmiertnie tytuł Bohatera Związku Radzieckiego, w niepodległej Ukrainie zaś uhonorowano go gwiazdą “Za odwagę”.

Natalia zaznacza, że w związku z pożarem nie ma żadnego zagrożenia skażeniem dla ludności cywilnej. Jest przekonana, że wszelkie informacje o chmurach radioaktywnych lecących na Kijów czy Warszawę z Czarnobyla, to czyste sianie paniki i dezinformacji.

Pył wzbity przez suszę i pożary.
Zdj. Monika Andruszewska/belsat.eu

– Strażacy stale mają przy sobie dozymetry, więc będą od razu reagować w razie jakiegokolwiek zwiększenia promieniowania. Na razie wszystko jest w normie. Nikt się nie boi, nikt nie odmawia służby. Działamy w trudnym terenie, jednak bliskość sarkofagu niesie za sobą przede wszystkim ciężar emocjonalny. Realnym zagrożeniem jest ogień i dym, ale na tym polega nasza praca. W tym momencie w okolicach elektrowni nie ma już otwartego ognia. Tlą się wciąż pola torfowe, bo ze względu na specyfikę torfu bardzo trudno je w zupełności wygasić. Ale sądzę, że ten problem zostanie zażegnany w ciągu kilku dni..

Remiza w Iwankowie.
Zdj. Monika Andruszewska/belsat.eu

Natalia nie ukrywa przy tym, że w suchych okresach pożary na Ukrainie będą wybuchać, dopóki rolnicy nie zrezygnują ze średniowiecznych nawyków palenia trawy. Pierwszym krokiem ku rozwiązaniu tego problemu jest przede wszystkim edukacja społeczeństwa.

– Dlatego nad drzwiami naszej remizy wisi baner „Zapobiegać, ratować, pomagać”. Zapobieganie pożarom jest równie ważne, jak gaszenie ich. Dotyczy to wszystkiego – i ognia, i awarii w elektrowniach- podsumowuje Natalia.

“Przestrzegaj zasad bezpieczeństwa przeciwpożarowego”. Plakat przed remizą w Iwankowie.
Zdj. Monika Andruszewska/belsat.eu

57-letnia Maria pracuje w ostatnim sklepie przed Strefą Wykluczenia. Do podczarnobylskiej miejscowości przyjechała z obwodu żytomierskiego w 1982 roku. W likwidowaniu skutków awarii brał udział jej mąż, inżynier.

– On tam był. Od razu po katastrofie jeździł do Prypeci wykonywać różne zadania, jak wywożenie składów z okolicznych magazynów. Gdy go badano, lekarze twierdzili, że nie został skażony. Zapewniali, że nie musimy się bać, bo wszystko dobrze. Ale potem nagle umarł, choć miał dopiero 44 lata. Nie wiadomo czemu..”- zawiesza głos. – Nie mogę powiedzieć, że u nas ludzie jakoś masowo wymierali. Ale były lata gdy wiele pozornie zdrowych osób błyskawicznie umierało. Jednak ja nie jestem lekarzem ani naukowcem, nie wiem czy to miało związek z Czarnobylem.

Maria w ostatnim sklepie przed “zoną”.
Zdj. Monika Andruszewska/belsat.eu

Kobieta uważa, że organizmy miejscowych, którzy nie umarli od razu po katastrofie, wytworzyły już jakieś reakcje obronne.

– Przecież my tu żyjemy cały ten czas, jemy warzywa i owoce rosnące w miejscach, które mogły być skażone. Niektórzy, rolnicy mają tu pola, które w połowie są w Strefie, a w połowie nie – zauważa. – 26 kwietnia 1986 ludzie normalnie pracowali w polach, dzieci sobie biegały na dworze.

Tego dnia, jak wspomina, nikt ludziom nic nie mówił. Pamięta jeszcze, że latały samoloty, a potem było gorące lato, zupełnie bez deszczu.

– Ale że coś jest nie tak, zrozumieliśmy dopiero, gdy z okolicznych wiosek ewakuowano ludzi. O naszej wiosce też się mówi, że powinna była zostać ewakuowana. Bo skoro jest na samej granicy, to co za różnica dla radiacji – 200 metrów w prawo czy w lewo? A oni palcem na mapie to wszystko pocięli i tyle – wyjaśnia.

Wypalone trawy w okolicach Iwankowa.
Zdj. Monika Andruszewska/belsat.eu

Ze względu na trwającą pandemię koronawirusa, sklepikarka klientów obsługuje w maseczce i rękawiczkach, mimo że – jak podkreśla – nie wierzy w to, że mogą ją ochronić przed wirusami.

– Staram się przestrzegać wszystkich środków ostrożności, ale uważam, że jeżeli jest mi przeznaczone zachorować, to zachoruję. No trudno, w końcu tyle już człowiek przeżył…

Maria zauważa pewną analogię między obecną sytuacją a rokiem 1986.

– Za katastrofę w Czarnobylu nie powinni odpowiadać wyłącznie dyrektorzy elektrowni, ale też szereg osób, które źle przeprowadziły obliczenia, brały udział lub zlecały eksperymenty. Ukarani powinni zostać pracownicy na wszystkich szczeblach. Tak samo jest z wirusem. Jeśli on naprawdę wydostał się z laboratorium w Chinach, to nie w rezultacie błędu jednego człowieka. To znaczy, że cały ich komunistyczny system jest do wymiany. Tak się kończy okłamywanie społeczeństwa.

Pomnik Likwidatorów.
Zdj. Monika Andruszewska/belsat.eu

Tekst i zdjęcia: Monika Andruszewska, cez/belsat.eu

Aktualności