33 lata po katastrofie jądrowej w Czarnobylu wielka część południowej Białorusi jest bezludną krainą zarastającą lasem. Chociaż władze chcą zrobić z niej atrakcję turystyczną, na razie “Zona” ożywa tylko raz w roku – w Radunicę. Biełsat wykorzystał okazję, by zobaczyć to wyjątkowe miejsce.
Naszą podróż do strefy skażonej zaczynamy w Homlu. Podróż nową drogą do Czeczerska jest długa. Wsłuchujemy się w historie mieszkańców Homla, którzy 33 lata temu zamieszkiwali wysiedlone dziś wsie Dudzicze i Szapatowicze.
– A ja wzięłam ze sobą siekierę – opowiada Halina. – Mówią, że dudzickim cmentarzu widziano rysia. Ogromnego…
– I co, siekierą się będziesz bronić? – pyta się jej przyjaciółka z klasy Antonina.
– Aha. Strach inaczej iść. Jak nagle wyskoczy, to chociaż siekiera jest.
Zbaczamy z trasy w prawo i prawie od razu trafiamy na ścieżkę, wokół której zieleń bardziej przypomina dżunglę, niż wieś. Wkrótce spotykamy też pierwszy znak, który świadczy o tym, że jesteśmy już w strefie napromieniowanej.
Drzewa i krzewy skrobią samochód po nadwoziu, otaczają go ze wszystkich stron i wydaje się, że zaraz nas pochłoną i nikt już nas potem nie znajdzie. Przejeżdżamy jeszcze trochę i zatrzymujemy się na zielonej polanie. Widzimy obsiane czymś poletko.
– O, zobaczcie, na roli pracują. Pewnie kołchoz. I coś posadzili. A potem tym bydło karmią. Albo nas… – zauważa ktoś z podróżnych.
I rzeczywiście, jeszcze kilka razy natknęliśmy się na takie „rehabilitowane” pola.
Ilość znaków, że grozi nam niebezpieczeństwo promieniotwórcze, wciąż rośnie i rośnie. Czasem można spotkać kilka tabliczek na paru metrach kwadratowych. Nowsze znaki, które wyróżniają się czarnym tłem, mówią też o tym, że obserwują nas kamery.
– A to są nasze Dudzicze, a tu tabliczka, zobaczcie – mówi Halina i zwraca się do przyjaciółki. – U was w Szapatowiczach też jest taka.
– Nie. Dwa lata temu byliśmy i tabliczki już nie było. Ktoś ją zabrał – odpowiada Antonina.
Cmentarza w Szapatowiczach nie zobaczyliśmy od razu. Dobrze skrywają go zielone już rośliny.
W Radunicę nie jest tu jednak dziko – przyjeżdżają tu przesiedleńcy z całej Białorusi i z zagranicy. Zew korzeni, pamięć o zmarłych, nostalgia za młodością? Każdy ma swoje motywy. Ale wszystkich ich łączy praca na cmentarzu.
A roślinność jest tak gęsta, że czasem nawet groby bliskich trudno poznać.
– No nie wiem Łaryso, chyba źle mnie przyprowadziłaś – mówi babcia Zinaida. – Tak patrzę i też myślę, że to nie moje groby. Ale już liście zgrabiłam. Zaraz córka przyjdzie i wyniesie.
– Jak to nie twoje, mamo? Przeczytaj: Drabyszeuscy, nasi – mówi Łarysa, córka Zinaidy. – Nasi, tylko przeczytaj. Hryhoryj i Maryja. To nasi!
Gdy przybyliśmy na cmentarz, współprasażerowie odkrywają przede mną prawdziwą tajemnicę. W jednej z wysiedlonych wiosek pozostał bowiem płomyczek życia. Wciąż tu mieszka babcia Sofia. Jedziemy do niej w gości. Nie dała się wysiedlić babcia Sofia, do której poszliśmy naw gości.
– To mój chłop postanowił zostać – zaczyna swoja opowieść babcia Sofia. Ja go prosiłam, płakałam „pojedźmy”. Mogliśmy wyjechać jako jedni z pierwszych. Ale on powiedział, że jak pojedzie to do końca życia będzie tęsknił za swoją wsią. Przyjeżdżali do nas, zmuszali… Powiedział mi: „jak chcesz jechać, to jedź. Zawiozę cię gdziekolwiek zechcesz, ale sam nigdzie nie odejdę”. I tak zostałam. Myśleliśmy, że już zawsze będziemy mieszkać we dwoje. Aż umarł w siedemnastym roku. Tak wyszło.
Teraz pani Sofia mieszka tu samotnie przez okrągły rok. Ale władze jej nie krzywdzą: sklep mobilny przyjeżdża tu co drugi dzień, doprowadzono jej telefon i telewizor. Nawet drogę zimą odśnieżają, a lekarz co roku przyjeżdża ją badać. W każdy weekend odwiedza ją też syn.
– Wcześniej na całe lato przyjeżdżała wnuczka, ale teraz uczy się w akademii medycznej – mówi Sofia. Teraz przyjeżdża coraz rzadziej, cały czas jest zajęta.
Bez względu na poważny wiek – pani Sofia ma już 80 lat – kobieta wciąż prowadzi gospodarstwo. Ma ogród warzywny, kurnik i pasiekę.
Obowiązkową częścią naszej wycieczki jest wizyta w dudzickiej cerkwi. A dokładniej – w tym, co z niej zostało. Sofia i jej mąż Mikałaj byli ostatnimi parafianami i ostatnimi opiekunami świątyni. Ale w 2002 roku w cerkwi wybuchł pożar, którego przyczyny nie ustalono.
Drewniany zabytek z XVII wieku dotrwał do XXI stulecia. Nie było mu jednak dane go przetrwać. Teraz w miejscu cerkwi stoi drewniany krzyż, który także powoli niknie w gąszczu.
Wyjeżdżając z Dudzicz zauważamy jakiś postument. Pytamy innych pasażerów, co to?
– To pomnik wojenny. Zawsze w szkolne czasy chodziliśmy do niego, kładliśmy kwiaty – słyszymy w odpowiedzi. – Pójdźmy i teraz.
Tablica z czasów sowieckich mówi o tym, że to memoriał wojskowy, a jego niszczenie jest zakazane prawem. Pytanie, czy zaniedbanie to też niszczenie?
Największe szkody temu miejscu zadane przyroda: przez granitową płytę przebiła się trawa, słońce, wiatr i woda niszczą asfalt wokół i farby na pomniku.
Przez te rozważania zostaliśmy w dali za naszymi przewodniczkami. Panie wsiadły już do samochodu i są gotowe, by wrócić do Homla. By znów tu wrócić, choć na chwilę, będą czekać do kolejnej Radunicy.
Hanna Waszczanka, pj/belsat.eu