Z jednej strony nie ma turystów, a biznes liczy straty. Z drugiej – są otwarte szkoły i restauracje, a kwarantanny nikt tu nie wprowadził. Białoruskie granice zamknięto tylko od zewnątrz – zrobili to jej sąsiedzi.
W przeciwieństwie do wszystkich sąsiednich krajów, na Białorusi nie wprowadzono kwarantanny w związku z pandemią. W Grodnie, 20 km od granicy z Polską, rano rodzice prowadzą dzieci do przedszkoli, dzwonią dzwonki na lekcje w szkołach. Przerwa świąteczna odbędzie się zgodnie z planem – pod koniec marca.
Przedsiębiorstwa działają, komunikacja miejska jeździ według normalnego rozkładu. Co prawda po pracy autobusy i trolejbusy są myte specjalnymi roztworami. Można wybrać się do restauracji lub kawiarni. W sklepach jak zawsze jest wielu ludzi, którzy wracają z pracy. Za to w aptekach kolejek nie widać.
Owszem, kilka dni temu odwołano imprezy masowe i inne wydarzenia z udziałem dzieci, a zaplanowane koncerty i wystawy przełożono na później. Tak wygląda teraz życie w Grodnie. Na pierwszy rzut oka toczy się prawie normalnie.
Od razu można dostrzec jednak nietypowe zjawisko: w ciągu ostatnich dwóch lat, od kiedy w Grodnie zaczął funkcjonować tryb bezwizowy, można było tu usłyszeć prawie każdy język europejski – zwłaszcza w centrum miasta. Teraz znów słychać przeważnie rosyjski. Koronawirus zabrał Grodnu turystów. Nie słychać, żeby na ulicach mówiono po polsku, litewsku, angielsku czy niemiecku… Znikli też uliczni artyści i muzycy, praktycznie nie ma handlarzy z pamiątkami. Chociaż pogoda sprzyja.
– W ogóle nie ma żadnych wycieczek – opowiada przewodnik miejski Wiktar. – I nie tylko nie przyjeżdżają z zagranicy, ale nie ma też grup z Białorusi. Nawet dzieci z Brześcia do Grodna nie przyjeżdżają.
W biurach podróży siedzi teraz zazwyczaj jeden pracownik. Odbiera głównie telefony, bo klienci nie przychodzą.
– Praktycznie wszystko stanęło – z niedowierzaniem kręci głową Iryna z biura Haraczy Tur. – Z przyjeżdżających w ogóle nikogo nie ma, a w sprawie wyjazdów ludzie kontaktują się tylko po to, żeby przełożyć terminy. W najlepszym wypadku… Bo niektórzy już odwołują nawet wyjazdy wakacyjne.
Nie ukrywa, że z podobną sytuacją spotyka się po raz pierwszy w swojej pracowniczej karierze.
– Na Zachodzie obiecują pomoc dla swoich przedsiębiorców. Nasze władze milczą – zauważa.
Swiatłana, właścicielka biura podróży Don Kichot też mówi o tym problemie. I dodaje, że krajowe stowarzyszenie agencji turystycznych już napisało list do władz z prośbą o udzielenie branży pomocy w tym trudnym okresie. Nie są to żadne wymyślne propozycje – prośba dotyczy takiej pomocy, jaką obiecują rządy sąsiednich, europejskich krajów.
– Prosimy, aby ratując nasz biznes, rząd zamroził czynsze za lokale, odroczył płatności za opłaty komunalne oraz zawiesił podatek dochodowy i VAT, oraz odstąpił od kar i odsetek za zaległości w płatnościach – mówi właścicielka biura.
O odpowiedzi z Mińska na razie nic jej nie wiadomo.
Od początku tygodnia nie ma połączeń z Polską i z Litwą: zawieszono kursowanie pociągu Grodno – Kraków, odwołano przejazdy autobusów i „marszrutek” – czyli małych, rejsowych busów. Pociąg do Moskwy jeździ, ale od 18 marca obywatelom Białorusi zabroniono wjazdu do Rosji.
Chcieliśmy kupić bilet na „marszrutkę”do Białegostoku. Takie przejazdy organizuje m.in. miejscowy przewoźnik TAF. Ale po dodzwonieniu się na właściwy numer, w słuchawce brzmiał tylko nagrany, oficjalny komunikat:
– Transportowa Agencja Fawaryt zawiesiła międzynarodowe połączenia autobusowe w związku z zamknięciem granic przez Polskę i Litwę. W razie zlikwidowania ograniczeń dotyczących przemieszczania się przez granicę, kursy będą wznowione. Prosimy o sprawdzanie informacji na stronie internetowej.
Dyspozytorka z innej firmy – ClassTour – która codziennie wysyłała do Białegostoku 12 takich „marszrutek”, informuje nas, że sprzedaż biletów wstrzymano na 10 dni. Oznacza to też, że wszyscy zatrudnieni w firmie siedzą bez pracy.
– Tracimy na każdym dniu. I nie wydaje się, że coś się zmieni po 10 dniach – dzieli się swoimi obawami. – A przecież tylko jedna „zielona karta” dla busa kosztuje 160 dolarów miesięcznie. A jeśli autobusów jest 10? A kierowcy, inni pracownicy? Sami liczcie straty…
A administratorka położonego w samym centrum miasta hotelu Sławia przypomina, że dotąd około połowę miejsc zajmowali w nim cudzoziemcy. Głównie były to wycieczki z Polski i z Litwy. Teraz liczba rezerwacji gwałtownie spadła.
– W ten weekend nikt nie przyjechał. Goście hotelowi to już tylko Białorusini, którzy przyjechali w delegacjach służbowych – mówi nam Wolha.
Mniej więcej tak samo wygląda sytuacja w innych hotelach. Wszyscy mają nadzieję, że nie potrwa to długo. Ale np. Gosteam – mogący przyjąć 55 gości największy hostel w Grodnie – już zamknięto.
– Nie ma turystów – mówi wprost pani Anastasija, jego właścicielka.
W hostelu mieszkali przede wszystkim turyści z Polski i Rosji. Teraz nie przyjeżdża nikt.
– Do 5 maja klienci odwołali wszystkie rezerwacje. Nie ma nawet białoruskich turystów dlatego, że w mieście odwołano wszystkie imprezy masowe. Podjęliśmy decyzję o zamknięciu się na miesiąc – tłumaczy szefowa Gosteamu.
Mimo że restauracje i kawiarni w mieście są otwarte, to klientów jest w nich zauważalnie mniej. Szczególnie w weekendy. Andrej, administrator restauracji Karczma, też nie ukrywa obaw, że dostrzegalny teraz brak turystów niebawem odbije się na dochodach.
Ani jednego klienta nie ma też w sąsiednim lokalu przy ulicy Thalmanna. Ale kelnerzy mówią, że w porę się tam „przeprofilowano”: teraz zajęli się cateringiem i dostarczają gotowe posiłki na zamówienie. I to naprawdę ratuje sytuację, ponieważ liczba takich zamówień stale wzrasta.
– Co prawda brakuje wieczornych rozmów po angielsku i polskich piosenek – zauważa jeden z kelnerów. – Zupełnie inaczej się pracuje, kiedy w sali jest pełno klientów.
Znacznie mniej jest też zwiedzających grodzieńskie muzea i galerie. W sklepiku z pamiątkami niedaleko Starego i Nowego Zamku – pusto. Właścicielka nie ma wątpliwości: trzeba będzie zamykać.
Cisza panuje też w muzeum Elizy Orzeszkowej. W ubiegłym roku zwiedziło je ponad 10 tys. turystów – głównie z Polski. Bilet uprawniający do przejścia przez utrzymane w stylu epoki pokoje i zapoznania się z ekspozycją kosztuje 2 ruble (prawie 4 zł). Na białoruskie warunki to niemały dochód, ale teraz go zabrakło.
A w grodzieńskiej hali wystawowej trzeba było odwołać wystawę malarstwa z Galerii Sopockiej. Co roku pokazywano tu nowe prace artystów z Trójmiasta, a grodnianie wozili swoje obrazy do Polski. Zaplanowane na marzec i kwiecień koncerty przenosi na późniejsze terminy Filharmonia Grodzieńska.
Od wtorku działalność ograniczył Konsulat Generalny RP w Grodnie. Dokumentów na wyjazd do Polski nie wyrobi się też poprzez oficjalnego pośrednika, czyli centra wizowe. Zostały zamknięte, podobnie jak firmy zajmujące się pośrednictwem pracy w Polsce.
Zamknięta z zewnątrz granica jest jednym z najważniejszych tematem sąsiedzkich rozmów, podczas których na jaw czasem wychodzą mniej oczywiste, ale nie mniej dokuczliwe problemy.
– Wszystko da się wytrzymać – mówi jeden ze znajomych, który jak wielu mieszkańców regularnie jeździł do Polski na zakupy, załatwiając przy okazji „drobne interesy”. – Ale gdzie teraz będziemy kupować lekarstwa? Przecież w białoruskich aptekach kosztują one dwa, a czasem trzy razy drożej!
Według danych ze środy w Grodnie ujawniono jedną osobę zakażoną koronawirusem, a 36 osób znajduje się w szpitalach na obserwacji.
mk, cez/belsat.eu