“Ojciec polskiego reportażu”. Białoruskie wątki w twórczości Melchiora Wańkowicza


Sejm RP ogłosił, że jednym z patronów roku 2024 jest Melchior Wańkowicz – pisarz i dziennikarz nazywany “ojcem polskiego reportażu”. Biełsat przypomina mniej znane fakty z życia i twórczości autora, który urodził się na terenie dzisiejszej Białorusi, gdzie wracał potem jako dorosły twórca.

Melchior Wańkowicz (po lewej) na bagnach Jelnia, 1936 r. Źródło: Archiwum Główne Akt Dawnych, sygnatura 1/425/0/1/A1429

Melchior Wańkowicz przyszedł na świat 10 stycznia 1892 roku we wsi Kałużyce pod Mińskiem. Pochodził z rodziny szlacheckiej herbu Wańkowicz – jego krewnym był malarz epoki romantyzmu, przyjaciel Adama Mickiewicza i autor jego portretów Walenty Wańkowicz. Ojciec reportażysty, także Melchior, był uczestnikiem Powstania Styczniowego, za co został zesłany na Syberię. Wrócił z niej dopiero w 1875 roku.

Historia
Powstanie styczniowe na wschodzie Wileńszczyzny wybuchło 161 lat temu. Jego idea jest znów aktualna
2024.02.01 14:30

Przyszły pisarz uczęszczał do szkoły w Warszawie. Po zdaniu matury w 1911 roku wstąpił na Uniwersytet Jagielloński, który ukończył jednak dopiero po wojnie – w 1922 roku. Był działaczem polskiego ruchu niepodległościowego i podczas I wojny światowej walczył w I Korpusie Polskim generała Józefa Dowbora-Muśnickiego.

Po wojnie Wańkowicz rozpoczął pracę jako dziennikarz, przez pewien czas był też kierownikiem służby prasowej Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. W czasach II RP opublikowane zostały trzy jego książki, dobrze przyjęte przez czytelników i krytyków. 

Po napaści hitlerowskich Niemiec na Polskę otrzymał we wrześniu 1939 roku przydział mobilizacyjny do Warszawskiej Brygady Pancerno-Motorowej generała Stefana Roweckiego, do której nie udało mu się jednak dotrzeć. W związku z tym, że niemiecka propaganda radiowa w języku polskim groziła mu rozprawą za antyniemiecki reportaż “Na tropach Smętka”, autor zdecydował się na emigrację. W nocy z 24 na 25 września pokonał wpław – pod ostrzałem i z maszyną do pisania w rękach – graniczny Dniestr. W Rumunii przebywał do 1941 roku, spisując i usiłując wydać wspomnienia uczestników walk wrześniowych. Wobec rosnących wpływów nazistowskich w tym kraju, został przez Brytyjczyków ewakuowany na Cypr. Jako korespondent wojenny przeszedł szlak bojowy II Korpusu Polskiego generała Władysława Andersa, biorąc udział w bitwie o Monte Cassino. 

Po wojnie pozostał na emigracji – najpierw we Włoszech, potem w Wielkiej Brytanii, a od 1949 roku w USA. Dołączył tam do córki Marty – druga córka, Krystyna, zginęła podczas Powstania Warszawskiego, w którym walczyła jako łączniczka. W 1958 roku wrócił do Polski, gdzie kontynuował działalność dziennikarską i literacką, wydał też ocenzurowane przez komunistów wersje swoich książek przedwojennych, wojennych i emigracyjnych – usunięte z nich zostały treści stawiające w złym świetle ZSRR. Jako obywatel amerykański mógł swobodnie podróżować, z czego korzystał, pisząc reportaże z różnych państw świata. 

Wańkowicz był krytyczny wobec władz PRL. W 1964 podpisał, a potem przekazał na Zachód List 34 – protest czołowych polskich inteligentów przeciwko cenzurze. Za jego publikację przez Radio Wolna Europa pisarz został skazany na 3 lata więzienia – po 1,5 roku wyszedł na wolność w ramach amnestii. Zmarł 10 września 1974 roku.

W poniższym artykule zebraliśmy jednak mniej znane wątki w jego twórczości, poświęcone ziemiom białoruskim, a w szczególności północno-wschodnim Kresom II RP.

Jak było wtedy i jak jest teraz?

Białoruscy chłopi na rynku w Postawach. Zdjęcie Melchiora Wańkowicza. Źródło: Archiwum Główne Akt Dawnych, sygnatura 1/425/0/1/A1424/58827214

Melchior Wańkowicz debiutował jako dziennikarz jeszcze w czasach Imperium Rosyjskiego. Tworząc już w niepodległej Polsce rozumiał więc wielonarodową rzeczywistość ziem dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego, starał się docenić wszystkich ludzi zdolnych i chętnych do twórczej pracy na rzecz kraju, bez względu na ich narodowość i przeszłość. Bo po ciężkich latach I wojny światowej, walk narodowowyzwoleńczych i wojny polsko-bolszewickiej, nie wszyscy byli bezgrzeszni.

Należy podkreślić, że to właśnie Wańkowicz wyciągnął z więzienia skazanego za rabunek Sergiusza Piaseckiego, który za kratami zaczął pisać. Został on autorem “Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy” i innych powieści, których akcja rozgrywa się na początku XX wieku na terenach dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego oraz po obu stronach granicy polsko-sowieckiej, która przecięła je na mocy traktatu ryskiego.

Historia
Głębokie: miasto umieszczone przez Traktat ryski na granicy dwóch cywilizacji
2021.03.18 08:00

Spośród licznych dzieł Wańkowicza warto zajrzeć do zbioru “Anoda i katoda”, wydanego w 1986 roku przez warszawskie Wydawnictwo Literackie. Trafiły do niego wydrukowane w latach 1937-1938 w Kurjerze Porannym reportaże z cyklu “Znowu siejemy w Polsce B”. Zbierając do nich materiały dziennikarz zawędrował do najdalszych, północno-wschodnich kresów II RP, powiatów dziśnieńskiego, brasławskiego, postawskiego i wilejskiego.

Jeszcze trzy lata temu autor czytanego przez Państwa artykułu sam pisał reportaże z tego regionu, jednak obecna sytuacja polityczna na Białorusi czyni pracę dziennikarską niemożliwą. Możemy za to zajrzeć do tekstów Wańkowicza z lat 30 XX wieku i zobaczyć, jak rzeczywistość tych ziem zmieniła się w ciągu stulecia.

Znowu siejemy

Odpust maryjny w Budsławiu w lipcu 1937 roku. Zdjęcie Melchiora Wańkowicza. Źródło: szukajwarchiwach.gov.pl

Wybierając się do powiatu dziśnieńskiego, najbardziej na północny-wschód wysuniętego punktu ówczesnej Polski, Wańkowicz także wracał w pamięci do lat minionych. 14 lutego 1937 roku w Kurjerze Porannym wyszedł jego reportaż “Niech żyje K.O.P”, w którym opisał on odradzanie się regionu z popiołów wojny.

– Przeszły armie władców świata przez tę ziemię, przemierzyły ją w dół i w poprzek bandy rozpadających się frontów, powojennych dywersyj. Co jesień ginęły cierpliwie zasiewane plony, perz jadł wyrobioną przez ojców ziemię. 

Autor przypomina, że miasteczka wschodniej Wileńszczyzny wielokrotnie były niszczone przez obce wojska, najczęściej te przychodzące ze wschodu. Momenty spustoszenia i upadku przeplatały się tam z okresami odrodzenia. W latach 30. XX wieku odbudową regionu po pożodze wojennej zajmował się także Korpus Ochrony Pogranicza, którego koszary w Podświlu odwiedził reporter. Bez finansowania z budżetu państwa i własnymi siłami pogranicznicy zbudowali szkołę i kościół, pomagali biedniejszym członkom społeczności. Niektórzy chłopi uważają to za oczywiste, zauważa Wańkowicz, bo kto ma to robić, jeśli nie KOP?

Dlatego “znowu siejemy, znowu siejemy, znowu siejemy…” pisze o polskich żołnierzach autor reportażu. 

Potem cofa się on do wydarzeń sprzed wieku, do czasów Powstania Listopadowego w latach 1830-1831, którego centrum w powiecie dziśnieńskim znajdowało się w miasteczku Łużki. Na czele zrywu stanęli tam bogaci ziemianie: Platerowie i Brzostowscy. Mimo lat represji, zsyłek na Sybir i wyroków śmierci, w 1937 roku Wańkowicz zastaje tam potomków powstańców.

Dawny młyn Platerów w Łużkach. Wiasna 2007 r.
Zdj. Wikipedia

Platerowie mieli wtedy we wsi Horodziec pod Łużkami stadninę, a nad rzeką Mniutą zbudowali elektrownię wodną, która zasilała nie tylko ich majątek, ale też okoliczne gospodarstwa. Jej budowa w 1905 roku jest nawet przez współczesne władze w Głębokim uważana za początek elektryfikacji regionu. 

Z kolei Brzostowski z wsi Mniuta razem z Drobaszyńskim założyli w Plisie w 1928 roku największą mleczarnię na Wileńszczyźnie. Spółdzielnia ta zrzeszała 800 rolników i rocznie przetwarzała do półtora miliona litrów mleka. Produkowała znakomity ementaler, którego wagon miał nawet trafić do Palestyny.

Mniuta. Podpory mostu postawionego dla hrabiego Brzostowskiego. Obok nowy most. Październik 2006 roku.
Zdj. Uładzimir Skrabatun / radzima.org

Dwa i pół roku po ukazaniu się reportażu Platerowie i Brzostowscy byli zmuszeni do ostatecznego opuszczenia swoich majątków i ucieczki przed sowiecką okupacją. Brzostowski pisał potem jeszcze z Francji do swoich znajomych, by ratowali folwark, mleczarnię, dobre gatunki lnu i generator prądu. 

Z zajętych folwarków sowieci zrobili sowchozy. Jeszcze po II wojnie światowej korzystały one z budynków i wyposażenia po dawnych właścicielach. Z czasem zostały zaniedbane i teraz we wsi Horodziec można zobaczyć opuszczone stajnie, nad Mniutą ruiny elektrowni, a w Plisie zburzoną mleczarnię. Po majątku Brzostowskich w Mniucie prawie nic nie zostało. Ponownie nastał czas spustoszenia i zapaści, które – jak poprzednio – przyszły ze wschodu.

Dzisna w 1937 r. Zdjęcie Melchiora Wańkowicza. Źródło: Archiwum Główne Akt Dawnych, sygnatura 1/425/0/1/A1468/58827266

W tym samym 1937 roku Melchior Wańkowicz odwiedził Dzisnę, dawne centrum powiatu dziśnieńskiego, z którego urzędy przeniesiono jednak do Głębokiego. Położone u ujścia rzeki Dzisny do Dźwiny miasteczko już wtedy miało świetność za sobą. Reporter nazwał je “białoruską Brugią”, nawiązując do ważnego w średniowieczu miasta portowego we Flandrii, uznawanego za jedną z kolebek kapitalizmu. W XVI wieku Brugia utraciła swoje znaczenie handlowe, a razem z nim pozycję i bogactwo na rzecz Antwerpii. Wańkowicz pisał o zabitych deskami oknach domów przy ulicach Dzisny. Spotkał także dwie starsze Rosjanki, wdowy po carskich urzędnikach, niespiesznie rozmawiające ze sobą po rosyjsku. Przy sowieckim brzegu Dźwiny zobaczył on z kolei flisaków w czerwonych koszulach, których prąd wody spychał na polską stronę i którzy ratowali się przed tym za pomocą długich wioseł. 

Wańkowicz widział jednak nadzieję na przyszłość miasta. Byli nią uczniowie gimnazjum, które władze zamierzały przenieść do Głębokiego, nowego centrum powiatu dziśnieńskiego. Autor cytuje przy tym szkolną gazetę Nasz Głos i wydrukowane na jej stronach wiersze zdolnego poety Dymitra Kasatego. 

Umierająca w 1937 roku Dzisna kontynuuje dziś swoją agonię, jednak jej tempo przyspieszyło. W budynku, w którym w czasach Imperium Rosyjskiego był magazyn alkoholi, a w II RP gimnazjum, pod rządami Alaksandra Łukaszenki znajduje się przytułek dla osób starszych. Znak czasu. 

Dzisna.
Zdj. Zmicier Łupacz / belsat.eu

Na samym budynku wisi co prawda plastikowa tablica poświęcona jego historii. Żyjący w zapuszczonych kamienicach na Wyspie Batorego mieszkańcy Dzisny są dumni ze swojej historii. Ich miasteczko jest jednak najmniejszym na Białorusi, z populacją nieprzekraczającą nawet dwóch tysięcy i statusem miasta pozostawionym jedynie “za zasługi”. A mimo to w miejscowym muzeum ekspozycja opowiada o tym, jak trudno się żyło “za polskich panów”. 

Fotoreportaż
„A komu potrzebne te wybory?” Reportaż z najmniejszego miasteczka na Białorusi
2020.07.22 17:54

Próżno szukać też w Dziśnie Naszego Głosu – szkolną gazetę można znaleźć już tylko w bibliotekach Warszawy, Wilna i Torunia. Na współczesnym czytelniku wrażenie robi poziom intelektualny gimnazjalistów sprzed wieku, piszących o życiu prowincji, sposobach rozwiązania jej problemów i roli w tym inteligencji. 

Ruiny szpitala w Dziśnie.
Zdj. Zmicier Łupacz / belsat.eu

Gdyby dziś uczniowie starszych klas szkół na Białorusi chcieli pisać o podobnych problemach, nie pozwoliliby im na to nauczyciele. W łukaszenkowskim “raju”, “najbardziej stabilnej i kwitnącej krainie” nie może być żadnych problemów.

Najedliśmy się tak, że ledwie dowlekliśmy się do Dzisny

Jedną z osób, które Melchior Wańkowicz odwiedzał w powiecie dzisieńskim, był białoruski poeta Michaś Maszara. Był on rolnikiem uprawiającym dwa hektary ziemi we wsi Taboły nad Dzisionką, jak miejscowi nazywali rzekę Dzisnę. Był to areał uniemożliwiający utrzymanie rodziny. O spotkaniach z poetą reportażysta wspomniał w 1963 roku.

– Z Maszarą spotykałem się często. Bywałem w jego chacie. Pamiętam, że poczęstowali nas tam jajecznicą z kilkudziesięciu jajek. Najedliśmy się tak, że ledwie dowlekliśmy się do Dzisny i na kilka godzin zalegliśmy w trawie – pisał.

Wańkowicz i Maszara wymieniali się książkami. Poeta, który po II wojnie światowej pod sowieckimi władzami był zmuszony do demonstrowania wrogości wobec międzywojennej Polski, pod koniec lat 30. korespondował z dziennikarzem. W odpowiedzi na przesłany mu reportaż o Centralnym Okręgu Przemysłowym wyraził radość z powodu wielkich inwestycji przemysłowych państwa polskiego. Miały one bowiem dźwignąć do przodu krajową gospodarkę i dać ludziom pracę. 

W jednym z listów Maszara chwali się Wańkowiczowi, że otrzymał propozycję pracy dozorcy drogowego z wynagrodzeniem 100 złotych miesięcznie. To było więcej, niż w powiecie dziśnieńskim mógł zarobić robotnik rolny czy przemysłowy. Poecie udało się zdobyć tę pracę, a jego naczelnikiem został kierownik Powiatowego Zarządu Drogowego inżynier Aleksander Miłosz, ojciec późniejszego laureata Literackiej Nagrody Nobla Czesława Miłosza.

Foto
Na Białorusi odnaleziono dom, z którego rodzice Czesława Miłosza uciekli przed wojną
2020.10.29 07:15

Pisząc reportaż z Dziśnieńszczyzny Wańkowicz wspomina też w kilku słowach bagna Jelnia. W książce jest zdjęcie pisarza na kładce przez nie prowadzącej. Możliwe, że było ono w latach 30 wykorzystane jako ilustracja do jednego z artykułów. Możliwe – choć nie znaleźliśmy go wśród tysięcy stron wydawanych w międzywojennej Polsce gazet i czasopism. 

Dziś Jelnia jest znaną atrakcją turystyczną Białorusi jako największe torfowisko wysokie w Europie, o powierzchni 25 tysięcy hektarów. Zostało ono objęte ochroną ze strony państwa, które za międzynarodowe środki pomocowe wybudowało tam dwie kładki spacerowe, używane rocznie przez tysiące turystów. 

Melchior Wańkowicz na bagnach Jelnia, 1936 r. Źródło: Archiwum Główne Akt Dawnych, Warszawa, sygnatura 1/425/0/1/A274

Z kolei Michaś Maszara w cyklu wierszy “Wakolica sinich bałot” (pol. dosłownie “Okolica niebieskich bagien”), które w latach 1938-1939 wyszły w białoruskim kwartalniku “Kałossie” (pol. “Kłos”) marzył o osuszeniu tych mokradeł, by człowiek mógł je wykorzystać gospodarczo. Pokazuje to, jak bardzo się od tego czasu zmieniło podejście do przyrody. A Wańkowicza można uznać za pierwszego człowieka, który odwiedził Jelnię turystycznie. 

Teraz znów jest Rzeczpospolita Polska

Reportaż z miasteczka Widze w powiecie brasławskim Melchior Wańkowicz nazwał “Pod wieżą Babel”. Spotyka on tam doktora Pelikana, którego pradziad w latach 20. XIX wieku w carskiej służbie pacyfikował organizacje młodzieżowe Filomatów i Filaretów, weterynarza Kowalskiego, Ukraińca, młodych Żydów o komunistycznych sympatiach, księdza Litwina, obszarnika o włoskich korzeniach i nazwisku Pizzani, chłopów staroobrzędowców i Rosjanina z niewielkim folwarkiem. 

Artykuł Melchiora Wańkowicza o Widzach pt. “Pod wieżą Babel”

Dziennikarz opisał działania tych ludzi, przedstawicieli różnych narodów, którzy swoją organiczną pracą rozwijali region. Weterynarz, poza swoją pracą zawodową, przewodniczył pożyczkowo-oszczędnościowej Kasie Stefczyka, a także organizował spółdzielnię handlu zbożem, lnem i narzędziami rolniczymi. Ksiądz trenował Ochotniczą Straż Pożarną. Obszarnik Pizzani, którego przodkowie trzymali z carskimi władzami, pomagał teraz chłopom w walce z biurokracją i samowolą urzędników, rozpowszechnioną na prowincji II RP. Rosjanin uznał się za Polaka, choć pozostał prawosławny. Zajmował się melioracją swojego majątku, czego przed I wojną światową nauczył się w szkole rolniczej w Odessie.

Autor artykułu sięgnął do historii miasteczka, opowiadając o polskiej szkole, która istniała tam w pierwszej połowie XIX wieku. Carskie władze zamknęły ją w 1834 roku po zdławieniu Powstania Listopadowego, wraz z innymi polskimi instytucjami na terenie Wielkiego Księstwa Litewskiego. Zgodnie z przywołaną carską statystyką w 1865 roku w powiecie brasławskim na 125 tysięcy mieszkańców było tylko 75 uczniów, którzy chodzili do szkół w Brasławiu i Słobódce. 

Melchior Wańkowicz kończy ten artykuł optymistycznym stwierdzeniem, że kraj się odradza.

– Teraz znów jest Rzeczpospolita Polska. Z kimże w niej znowu siejemy? Z tą całą ludzką wieżą Babel.

Minął prawie wiek od czasu, gdy reporter odwiedził Widze. I co widzimy teraz? Miasteczko wymiera, przestało już być wielonarodowe. I nie wiadomo, czy doczeka się kolejnej fali odrodzenia. Że epoka odrodzenia nadejdzie – nie ma wątpliwości. Tylko czy Widze przetrwają do tego czasu?

Z mikrofonem między dzikoludu 

Odpust maryjny w Budsławiu w lipcu 1937 roku. Zdjęcie Melchiora Wańkowicza. Źródło: szukajwarchiwach.gov.pl

W lipcu 1937 roku Wańkowicz odwiedził katolickie sanktuarium maryjne w miasteczku Budsław, w którym przechowywany jest słynący cudami obraz Matki Bożej. Miał tam wtedy miejsce odpust, który obecnie wpisany jest na listę niematerialnego dziedzictwa UNESCO.

W 1937 roku władze powiatu wilejskiego wraz z Towarzystwem Rozwoju Ziem Wschodnich zorganizowały huczne obchody święta kościelnego. Włączył się w nie także Korpus Ochrony Pogranicza, który miał w Budsławiu swoje koszary – miasteczko leżało 15 kilometrów od granicy z ZSRR. Odpust odwiedził wtedy wojewoda wileński Ludwik Bociański i wielu przedstawicieli rządu. Wojewodę witano przed bramą zbudowaną przy moście przez rzekę Serwecz. Wydarzenie relacjonowało radio z Wilna, powstał też krótki materiał filmowy.

\Wojewoda wileński Ludwik Bociański odwiedza odpust maryjny w Budsławiu w lipcu 1937 roku. Zdjęcie Melchiora Wańkowicza. Źródło: szukajwarchiwach.gov.pl

Wańkowicz wykonał podczas niego wiele fotografii, które przetrwały do naszych czasów. Jest na nich i powitanie wojewody, i żebracy przed kościołem. To właśnie ich reporter wybrał do ilustracji swojego artykułu pt. “Z mikrofonem między dzikoludu”, który wydano w czasopiśmie Antena.

Odpust maryjny w Budsławiu w lipcu 1937 roku. Zdjęcie Melchiora Wańkowicza. Źródło: szukajwarchiwach.gov.pl

Autor zwrócił w nim uwagę, że przyjezdnym z Warszawy czy Wilna może się wydać, że cofnęli się do XIX wieku. Opisuje przy tym miejscowy lud z miłością, nie odnosząc się do białoruskich chłopów jak do obywateli niższego gatunku. Pisze o białoruskich pieśniach, utworach wykonywanych przez cymbalistów, zwraca uwagę na białoruski zwrot “Bratka ty moj”. W rzeczy samej zwracanie się do ludzi “bracie” przetrwało na białoruskiej wsi do początku XXI wieku i nie zostało wyparte przez sowieckiego “towarzysza”. Obecnie jednak zanika, tak jak zanika białoruska wieś. 

Białoruski pomnik Piłsudskiego

Kolejny raz tematykę białoruską Wańkowicz poruszył w reportażu “Krywiec”, który ukazał się w Wiadomościach Literackich. Jego bohaterem był białoruski działacz Piotr Krzywiec (po białorusku Piatro Krywiec), który w latach 20. był związany z nielegalną Komunistyczną Partią Zachodniej Białorusi, za co trafił do więzienia w Wilnie. W latach 30. jednak zredefiniował swoje poglądy i deklarował lojalność wobec II RP. Pozostał przy tym zadeklarowanym Białorusinem, czego nie akceptowali urzędnicy powiatu wilejskiego. To on w tajemnicy, by nie zwracać uwagi policji, postawił pomnik Józefa Piłsudskiego z inskrypcją po białorusku…

Artykuł Melchiora Wańkowicza o Piotrze Krzywcu. Wiadomości Literackie, 1937 r.

Czytając reportaż Wańkowicza z 1937 roku, patrząc na zdjęcie Piotr Krywca, do którego ten młody mężczyzna pozuje z własnym koniem, trudno nie zadumać się nad jego przyszłym losem. Czy udało mu się przeżyć wojnę? Nie wiadomo. 

Tak samo nieznany jest los postawionego przez niego pomnika. Po kamieniu tym nie ma obecnie śladu, więc możliwe, że został zniszczony przez sowietów. A może leży gdzieś zapomniany i czeka na odnalezienie. W ten sposób na początku XXI wieku odkryty został poświęcony Piłsudskiemu kamień we wsi Bućki. Obecnie łukaszenkowscy urzędnicy walczą z polskimi i białoruskimi pomnikami. W rejonie wilejskim niejeden raz obalali krzyż na miejscu rozstrzelania bohatera białoruskiego podziemia antysowieckiego Raścisława Łapickiego, a w sąsiednich niszczyli groby żołnierzy Armii Krajowej. Za to wobec idei komunizmu nie mają zastrzeżeń.

Znów trzeba siać, siać, siać…

Wańkowicz liczył na to, że ludzie różnych narodowości będą mogli pracować wspólnie na rzecz II Rzeczypospolitej. Idealizował przy tym rzeczywistość, może licząc na to, że czytelnicy będą dążyć do zarysowanego przez niego ideału. Bo w czasach gdy pisał, polskie władze nasiliły dyskryminację mniejszości narodowych. Na Wileńszczyźnie było to szczególnie widoczne w latach 1936-1939, gdy wojewodą był pułkownik Ludwik Bociański. Sam Wańkowicz wspominał potem, że Bociański uważał Białorusinów za odgałęzienie narodu polskiego, tak samo jak Kaszubów. 

Jednak zamiast zgody i dobrobytu, o których marzył ojciec polskiego reportażu, wschodnie ziemie II RP czekał w 1939 roku najazd bolszewików. Niestety, ich idee okazały się być żywotne i niszczą Białoruś do dziś. Wańkowicz pisał, że zapaść i zniszczenie przychodzą zawsze ze wschodu. Liczmy jednak na to, że wkrótce nadejdzie czas odrodzenia i znów będziemy siać, siać, siać. 

Reportaż
Strategia przemian na drodze do Nowej Białorusi: dlaczego nie jest to strategia zmiany władzy?
2023.12.17 16:23

Zmicier Łupacz, pj/belsat.eu

Aktualności