Miała na imię Liza - przez Warszawę przeszedł marsz milczenia


Tłumy ludzi przeszły wieczorem przez Warszawę w marszu milczenia, będącym protestem przeciwko przemocy wobec kobiet. Zorganizowano go po brutalnej napaści i gwałcie na 25-letniej Białorusince, która po kilku dniach zmarła w szpitalu. Miała na imię Liza i pod takim hasłem szli przed Pałac Kultury protestujący.

Marsz w Warszawie, zdj.: Alisa Hanczar/Biełsat

Jelizawietę, gdyż tak brzmi pełne imię kobiety, nagą i nieprzytomną znalazł w niedzielę, 25 lutego, wcześnie rano dozorca w bramie posesji przy ul. Żurawiej w Warszawie. Wezwał pogotowie i policję, kobieta trafiła do szpitala, była w stanie krytycznym. Zmarła, nie odzyskawszy przytomności, w piątek 1 marca. Sprawcą, który został zatrzymany jeszcze w dniu napaści, okazał się 23-latek. Podczas przeszukania jego mieszkania policjanci znaleźli m.in. duży nóż kuchenny i kominiarkę użyte do popełnienia przestępstwa. Nie tylko zgwałcił kobietę, ale też zrabował swojej ofierze dwa telefony komórkowe, kilka kart płatniczych oraz portfel.

“Miała na imię Liza” – tymi słowami zaczynała swoje przemówienie każda osoba, która brała do ręki mikrofon i wspominała zmarłą kobietę. Ludzie gromadzili się na ul. Żurawiej 47, w miejscu, gdzie doszło do gwałtu. Składali pod murem kwiaty, zapalali znicze. Niektórzy uczestnicy płakali. Nie wstydzili się swoich łez, kiedy padało kolejne: “Miała na imię Liza”.

– Ten marsz jest po to, żebyśmy na różnych poziomach zapoznali się z tym, czym jest przemoc. Przemoc tragiczna, straszliwa, jak ta, która spotkała Lizę. Ale też po to, abyśmy sobie uświadomili, że ta przemoc się buduje jako spektrum. Oraz, że jako społeczeństwo na nią pozwalamy, wychowujemy w taki sposób nasze dzieci, przyszłe kobiety i mężczyzn, że buduje się kultura gwałtu. Nie chodzi o powszechne gwałcenie, ale o to, że przemoc jest jak powietrze, którym oddychamy – powiedziała w rozmowie z PAP Karolina Sulej, pisarka, działaczka fundacji Kraina, współorganizatorka marszu.

Wśród protestujących był także Paweł Łatuszka, szef Narodowego Zarządu Antykryzysowego, zastępca przewodniczącej Zjednoczonego Gabinetu Przejściowego, były minister i ambasador Białorusi, a obecnie lider diaspory białoruskiej w Polsce.

– Jestem tutaj razem z moją córką, żeby zaprotestować przeciwko przemocy wobec kobiet. Jesteśmy tu razem, solidarni wobec przemocy – Polacy, Ukraińcy, Białorusini – wyjaśnił.

Marsz w Warszawie, zdj.: Alisa Hanczar/Biełsat

Zapewnił, że jest tutaj nie jako polityk, tylko jako człowiek i ojciec, jednak w rozmowie poruszył także kwestie polityczne związane z jego ojczyzną. Jak wskazał, także na Białorusi gwałt skutkuje odpowiedzialnością karną. Jednak nie jest możliwe poznanie prawdziwej skali tego problemu, ponieważ nie publikuje się statystyk, a organizacje obrony praw człowieka są likwidowane.

– Problem przemocy domowej jest generalnie negowany na poziomie państwa, a nie istnieje odrębny akt prawodawczy w tej sprawie. Jego przyjęcie blokuje osobiście Alaksandr Łukaszenka, który jest pełen wyższości i pogardy wobec kobiet – powiedział.

Marsz w Warszawie, zdj.: Alisa Hanczar/Biełsat

Przykładem tego może być fakt, że na Białorusi jest 88 zawodów, których zabrania się wykonywać kobietom. Z kolei w 2020 roku co najmniej 895 kobiet zostało aresztowanych i niesprawiedliwie skazanych za działalność społeczną, a represje nie słabną.

Zebrani z ulicy Żurawiej przeszli, w milczącym pochodzie, ulicą Marszałkowską. Ich celem był Pałac Kultury i Nauki, gdzie marsz miał swój finał. Ludzie nieśli transparenty z napisami m.in. “Kobieta nie jest łupem” oraz “Wina gwałciciela, nie ofiary”.

Wiadomości
Wiceminister spraw zagranicznych: Warszawa domaga się rozszerzenia sankcji wobec Białorusi
2024.03.06 19:37

pp/belsat.eu wg PAP. Zdjęcia: Alisa Hanczar/belsat.eu

Aktualności