Rodzina doktora Ołeksandra Puszko przez dwa miesiące ukrywała się przed ostrzałami w piwnicy swojego domu w Mariupolu – bez prądu, gazu, wody i łączności. Gdy pocisk z wyrzutni Grad zniszczył wrota ich garażu, mężczyzna postanowił, że czas uciekać. W rozmowie z naszym rosyjskojęzycznym portalem Vot Tak lekarz opowiada o podróży rozstrzelanym samochodem z oblężonego miasta do Polski – przez separatystyczny Donieck, Rosję i państwa bałtyckie.
Jestem zwyczajnym mieszkańcem Mariupola, lekarzem-rentgenologiem. Moja żona jest lekarzem rodzinnym. Gdy zaczęła się wojna, poproszono nas, żebyśmy kontynuowali swoją pracę. Jeszcze przez trzy dni woziłem żonę do przychodni. Potem, gdy ostrzały się nasiliły, kazali siedzieć w domach.
Najpierw zabrakło prądu, potem zniknął zasięg ukraińskich sieci komórkowych. Nie było gazu i wody – zbieraliśmy deszczówkę. Na dwóch domach w sąsiedztwie były baterie słoneczne – dzięki nim można było pompować wodę ze studni. Jedzenie gotowaliśmy na ognisku w podwórku.
Po tym, jak zbombardowali nasze fabryki, powietrze w mieście zrobiło się czystsze.
Mieszkaliśmy na lewym brzegu [rzeki Kalmius]. O tym, co działo się na prawym brzegu nie wiedzieliśmy. Mosty były albo wysadzone, albo zapchane spalonymi samochodami. Nie można było przejechać. Nie wiedzieliśmy, czy całe miasto zostało zajęte.
Nie wiedzieliśmy też, jak mamy się ewakuować. Przez cały ten czas nie dało się wyjść z domu – wszędzie wokół były posterunki rosyjskich wojsk i separatystów z DRL. Rosjanie chodzili po domach, wszystkich spisywali.
Stopniowo sytuacja zaczęła się uspokajać, ale dwa tygodnie temu rozpoczęły się nowe ostrzały z Gradów. Nie bałem się bardzo – byłem w Afganistanie. Gdy strzelały karabiny maszynowe, kazałem się swoim kłaść na ziemię. Poruszaliśmy się wtedy tylko poniżej okien. Gdy zaczynały się wybuchy, schodziliśmy do piwnicy. Grzaliśmy się tam świecami.
Podczas ostrzałów powybijało nam okna. Jeden z pocisków spadł kilka metrów od garażu. Był zamknięty stalowymi wrotami o grubości 5 milimetrów – metal rozerwało na drzazgi. W samochodzie ucierpiał bak i światła, ale silnika nie dosięgnęło. Odłamki przeszły na wylot przez mój samochód i wbiły się w samochód syna, który stał przed moim.
Mam wnuki – roczniaka i pięciolatka. Nie chciałem ich więcej narażać. Nie wytrzymałem i powiedziałem: dość, wyjeżdżamy. Postanowiliśmy jechać do Polski, bo tu studiuje nasza córka. Nigdzie więcej nikogo nie mamy. Połataliśmy bak i kable i cichutko odjechaliśmy.
Samochód kupiłem w 2011 roku z salonu. Tylko czasem jeździłem nim do pracy – jest nisko zawieszony, a drogi mamy kiepskie. Zrobiłem nim 70 tysięcy kilometrów. Swojego BMW z 1990 roku syn wcale nie odpalał od siedmiu lat. Teraz musieliśmy spróbować i udało się.
Postanowiliśmy jechać dwoma samochodami, dopóki któreś się nie zepsuje. Ja jechałem z żoną i 90-letnim dziadkiem (chociaż on nie chciał uciekać), a syn ze swoją rodziną.
Zabraliśmy tylko to, co mogliśmy – wszystkiego nie da się zabrać. Rzeczy osobiste i zdjęcia zostały w domu. Teraz dbają o niego sąsiedzi, którzy nie wyjechali – nie wszyscy mieli taką możliwość. Na przykład jeden z naszych sąsiadów w przededniu wojny sprzedał samochód, żeby kupić dom. Wyjechać nie miał już czym.
Jechaliśmy przez Rosję, Estonię, Łotwę i Litwę. Droga zajęła nam tydzień. Ostatecznie bez problemu dojechały oba samochody – w moim akumulator padł dopiero na granicy. BMW to jednak niemiecka jakość. Ale montowany w Czechach Hyundaj też pokazał klasę.
Gdzie się nie zatrzymam, do samochodu podchodzą ludzie, pytają się, fotografują. W Rosji ludzie byli różni: jedni klęli, inni współczuli, proponowali pieniądze na paliwo. Rosyjska policja nas zatrzymywała, kontrolowała i jechaliśmy dalej.
Nie wiem, kiedy wojna się zakończy. Trzeba siadać za stół i rozmawiać, innych wariantów nie widzę. Polityka to taka rzecz, w którą lepiej nie wchodzić. I tak o wszystkim decydują na górze.
Mój dziadek jest budowniczym, przez 50 lat budował Mariupol, czynił go coraz piękniejszym. Miasto zniszczyli w ciągu dwóch miesięcy. Myślę, że teraz potrzeba kolejnych 50 lat, żeby wszystko odbudować.
Rozmawiał Dzianis Dziuba / Vot Tak / belsat.eu