Wydawać by się mogło, że na Białoruś zostały nałożone sankcje. Każdy urzędnik w Mińsku zajmujący się ekonomią uważa za swój obowiązek oświadczyć, że praktycznie cała białoruska gospodarka cierpi z powodu niesprawiedliwej presji krajów zachodnich. Przezwycięża jednak te problemy i idzie w kierunku bardziej przyjaznego Wschodu, a dostępne nam statystyki gospodarcze to potwierdzają.
Nagle na tym tle polski serwis wnp.pl opublikował materiał z bardzo chwytliwym nagłówkiem “Białoruś zalewa nas solą. Sytuacja jest groźna”. Brzmi to tak – ratujcie się obywatele, zalewa nas, sytuacja jest groźna! Podejdźmy nieco bliżej i przyjrzyjmy się obrazowi zniszczenia.
Po pierwsze, możemy odetchnąć: nie mówimy o lukach prawnych, przez które objęty sankcjami Biełkalij dostarcza nawozy do Europy, chociaż nazwa tej firmy jest obecna w artykule. Artykuł poświęcony jest penetracji polskiego rynku przez sól kamienną i spożywczą produkowaną przez Mazyrsol oraz zagrożeniu, jakie produkt ten stanowi dla polskich producentów.
Należy zauważyć, że Unia Europejska, nakładając sankcje, rzeczywiście zrobiła wyjątek dla produktów spożywczych, a zwykła znana wszystkim sól kamienna i stołowa nie podlegały ograniczeniom. Zajmijmy się jednak liczbami. W artykule stwierdzono, że wcześniejsze dostawy białoruskiej soli na rynek europejski (według Eurostatu) wyniosły 774 000 ton w 2021 roku i 255 000 ton w 2022 roku. A w pierwszych 11 miesiącach 2023 r. eksport białoruskiej soli tylko do Polski wyniósł ponad 64 000 ton. A w całym roku może wynieść ponad 100 000 ton (ze względu na wzrost konsumpcji w zimie).
Ogólnie dostępne dane sugerują, że Republika Białorusi, gdzie sól spożywcza i równoważne rodzaje soli są produkowane w Mozyrzu (i sporo w Soligorsku), wyprodukowała nieco ponad 570 000 ton soli w powyższych latach, a część, około 150 000 ton, pozostała na rynku krajowym, co oznacza, że istnieje pewna manipulacja liczbami. Niestety.
Ale odwróćmy się od przeszłości i porozmawiajmy o teraźniejszości. Czym jest te 100 tys. ton dla dzisiejszego polskiego rynku? Wielkość produkcji podobnych towarów w Polsce to ponad 4 mln ton, a kraj zarówno importuje (ponad 1 mln ton rocznie), jak i eksportuje (do 400 tys. ton). Na tle tych liczb zadajmy sobie pytanie – czy problemem rzeczywiście jest 100 tys. ton soli mozyrskiej?
Niestety, mamy do czynienia z nie do końca poprawną walką konkurencyjną i niczym więcej.
W artykule nie podano danych statystycznych dotyczących wartości eksportu białoruskiej soli i jest to zrozumiałe. Cały przychód w 2022 roku za te 255 000 ton wyniósł około 10 milionów euro. Jednocześnie Mazyrsol poinformował, że w tym samym roku dostarczył sól na rynki europejskie za nieco ponad 3 mln euro.
Mówimy o pojedynczych milionach euro, a wspominanie w artykule o “sakiewkach Łukaszenki”, a tym bardziej założenie, że Biełkalij może mieszać swój produkt z solą z Mozyrza (i w ten sposób omijać sankcje), wygląda jedynie na próbę manipulacji umysłami polskich konsumentów, którzy słabo rozumieją istotę bieżących wydarzeń.
Co z tego mamy? Informacja z tego artykułu rozprzestrzeniła się w białoruskich niezależnych środkach masowego przekazu i dzięki lekkiej ręce autorów nagłówków wygląda teraz jak “Polacy są zaniepokojeni”. Tymczasem mówimy o konkurencji na bardzo ograniczonym kawałku polskiego rynku.
Czy nałożono sankcje na białoruskich producentów produktów spożywczych, takich jak Mazyrsol? Nie i była to świadoma decyzja Brukseli, która miała na celu niepogłębianie inflacji na tle toczącej się wojny. Co więcej, jeden z największych producentów soli jadalnej, ukraiński Artemsol, o wielkości produkcji nieporównywalnej z białoruską (ponad 7 milionów ton rocznie), faktycznie wstrzymał dostawy, ponieważ znajduje się w mieście Sołedar, zajętym przez rosyjskich agresorów. A ten czynnik ma o rząd wielkości większy wpływ na rynek soli w Polsce niż cały białoruski przemysł.
Czy konieczne jest nałożenie sankcji na białoruską sól spożywczą? To nie jest kwestia ekonomiczna. To kwestia wyboru moralnego i etycznego – czy polskie przedsiębiorstwa będą współpracować z białoruskimi przedsiębiorstwami państwowymi, z których każde można (z pewnym uogólnieniem) nazwać “sakiewką Łukaszenki”.
Polacy sami muszą dokonać wyboru, ale takie materiały w środkach masowego przekazu wcale nie pomagają w podejmowaniu wyważonych decyzji.
Alaksandr Knyrowicz/belsat.eu
Redakcja może nie podzielać poglądów autora.
Redakcja może nie podzielać opinii autora.