Prezydent Białorusi dokonał politycznego przełomu w sporze z Rosją o dziedzictwo zwycięstwa w II wojnie światowej.
Występując podczas uroczystego zgromadzenia z okazji Dnia Niepodległości Alaksandr Łukaszenka zrobił bardzo śmiałą próbę „nacjonalizacji” Wielkiego Zwycięstwa. Stwierdził, że to Białoruś i Białorusini zniszczyli hitlerowskie Niemcy.
– Tu, na naszej ziemi, po przejściu połowy Europy faszystowscy najeźdźcy po raz pierwszy spotkali się z potężnym oporem i ponieśli największe straty. […] Wielka Wojna Ojczyźniana mogła postawić kreskę na naszej historii, przekreślić istnienie naszego narodu. Ale podczas tej strasznej próby ujawnił się niezłomny białoruski charakter. […] Nigdy nie zapomnimy, jaką ceną zapłaciliśmy za to zwycięstwo – powiedział Łukaszenka.
O Związku Sowieckim wspomniał tylko raz – i to mimochodem, bez związku z wojną. Tak samo mówił o Rosji. To ciekawa zmiana: skoro to Białoruś wygrała wojnę, to dlaczego dziś przez Mińsk paradować będą rosyjscy żołnierze.
Przed długie lata temat tzw. Wojny Ojczyźnianej i Wielkiego Zwycięstwa służył umacnianiu „sowieckości” w świadomości Białorusinów. Miała ona być alternatywą dla narodowego odrodzenia państwa. Właśnie dlatego Dniem Niepodległości za Łukaszenki został nie 27 lipca (data przyjęcia deklaracji o niepodległości w 1990 roku), nie 25 marca (proklamowanie niepodległości Białoruskiej Republiki Ludowej), ale właśnie 3 lipca. Tego dnia w 1944 roku Armia Czerwona wyzwoliła Mińsk, stolicę sowieckiej Białorusi, z rąk hitlerowskich okupantów.
Sowietyzacji świadomości historycznej, dalekiej od historycznej poprawności, nic nie zagrażało aż do wybuchu wojny ukraińsko-rosyjskiej w 2014 roku. Wielka Wojna Ojczyźniana momentalnie stała się najważniejszych narzędziem rosyjskiej propagandy. Obraz Wielkiego Zwycięstwa przeistoczył się w symbol rosyjskiej przewagi nad Zachodem, co jest szczególnie ważne od czasu wprowadzenia europejskich i amerykańskich sankcji. Wojenna retoryka stała się też ważnym elementem „russkiego miru”. I w ten sposób Białoruś, przywiązana bardziej do symboli sowieckich niż narodowych, stała się częścią Rosyjskiego Świata.
Oparcie się białoruskich władz o koncepcję sowieckiego zwycięstwa stało się ideologiczną pułapką. Nie sprzyja ona bowiem umacnianiu niepodległości państwowej, bo nie oddziela Białorusi od Rosji. Taka ideologiczna próżnia dała Rosji możliwość wchłonięcia białoruskiego społeczeństwa i stała się wyzwaniem dla niepodległości państwowej.
Ale Łukaszenka nie usiłuje przestawić państwa na narodowy tor i oderwać od sowieckiej przeszłości. Usiłuje jedynie manipulować historią: zachować sowiecko-zwycięską państwową ideologię, ale bez Rosji i ZSRR. Wątpliwe jednak, by udało się globalność wydarzeń z lat 1941-1945 [sic!] wepchnąć w wąskie ramki ideologii. Co więcej, w ten sposób zaspokajane są ideologiczne fantazje Łukaszenki, ale nie interesy państwa i społeczeństwa.
Jedynym mechanizmem obrony przed „russkim mirem” jest rozwój białoruskiej tożsamości narodowej, a nie sowieckiej.
Po nacjonalizacji zwycięstwa w jednej wojnie, Łukaszenka szykuje się do następnej. I według niego, może ona pozbawić państwo niepodległości i niezależności. Co prawda, z jego wystąpienia nie wiadomo, kto jest wrogiem? Ale to nieważne. Wzmianka o „nowej wojnie” pojawiła się w związku z krytyką poprawek do ustawy o służbie wojskowej. Zagrożenie i wrogowie, nawet nierealni, są najlepszym sposobem wyjaśnienia ludziom konieczności zaostrzenia zasad poboru.
Ale Łukaszenka poszedł dalej, twierdząc, że przyjęta ustawa wynika stąd, że Białoruś jest państwem niepodległym i niezależnym. „Chcecie niezależności – musicie służyć w wojsku!”
O ile wcześniej według Łukaszenki za wszystkie nieszczęścia winę ponosił Zachód i opozycja, to teraz wszystkie problemy są ceną za niepodległość. Innymi słowy: jeśli ludziom jest źle, to nie przez prezydenta, a przez niepodległość. Takie nadużywanie i manipulacja tymi pojęciami może doprowadzić do tragicznych następstw – pełnej ich dewaluacji.
Patrząc na suwerenność w wykonaniu Łukaszenki, prosty Białorusin może powiedzieć: „do czego mi ta niepodległość potrzebna, skoro jestem przez nią biedny” i zacznie modlić się do Moskwy.
Pawieł Usau, białoruski politolog i analityk dla Białsatu