26 sierpnia dziennikarze Biełsatu udali się na przejście graniczne Terespol-Brześć na granicy polsko-białoruskiej, aby „zbadać ruch sprzętu wojskowego na granicy z Ukrainą i Polską”. W cudzysłowie cytat z postu propagandowego n kanału w komunikatorze Telegram „Żółte Sliwy”. Pozostawimy go bez komentarza. Trzeba jednak przyznać, że nasi dziennikarze byli na granicy i nawet sprawdzali, jak wygląda tam „ruch” – chodziło jednak nie o „sprzęt wojskowy”, a o kolejkę do przejścia po stronie białoruskiej, która w ostatnich tygodniach rozciąga się na tyle, że kierowcy czekają całe dnie, by przekroczyć granicę.
Według Państwowego Komitetu Granicznego Białorusi, rano 26 sierpnia w kolejce na przejściu granicznym po białoruskiej stronie stało 240 pojazdów. Niestety nie mogliśmy pojechać na Białoruś, by zobaczyć kolejkę na własne oczy. Udało nam się za to sprawdzić, jak tego dnia wyglądała sytuacja po polskiej stronie.
Po polskiej stronie też jest kolejka. I rośnie równie szybko, co słupek w termometrze. W Terespolu temperatura w cieniu sięga 34 stopni Celsjusza.
– Kiedy staliśmy i czekaliśmy, jedno dziecko z nudów wybiło sobie ząb – słyszymy serdeczną rozmowę mężczyzn, którzy dzielą się wrażeniami z wczorajszego oczekiwania w kolejce w Brześciu.
Jeden z nich (zdecydowanie odmówił rozmowy przed kamerą) czekał na granicy w Brześciu dwa dni. Brak pryszniców, brak toalet.
– Totalne piekło – mówi.
Ale udało im się. Na Białoruś wiezie dwie szyby do samochodu i jakieś drobiazgi.
– Wjechaliśmy do Polski wczoraj, udało się wpisać do kolejki elektronicznej, ale mimo to było trzygodzinne opóźnienie – mówi inny z naszych rozmówców w czarnym Nissanie z białoruską tablicą rejestracyjną.
Trochę nas to dziwi, więc pytamy, czy to znaczy, że rozporządzenie Alaksandra Łukaszenki z 15 sierpnia 2022 roku o zniesieniu płatnej rezerwacji przez elektroniczną kolejkę nie działa. Okazuje się, że tak. Przynajmniej do 26 sierpnia na przejściu granicznym w Brześciu nadal funkcjonowały dwie kolejki – płatna elektroniczna i ogólna. Osoby, którym udało się kupić miejsce (kosztuje ono 32 ruble – około 60 zł) w elektronicznej kolejce, czekają od czterech do dziesięciu godzin. Ci, którzy ustawią się w ogólnej kolejce, muszą czekać nawet kilka dni. Potwierdzili to wszyscy kierowcy, z którymi rozmawialiśmy.
– Tak, stoimy tu całe dnie! Zanim człowiek się doczeka i wyjedzie, zdąży mu wyrosnąć broda do kolan – żartuje mężczyzna, który zastrzega, że mamy go nie nagrywać, bo jest byłym funkcjonariuszem. Twierdzi, że 26 sierpnia to ostatni dzień, kiedy po białoruskiej stronie granicy działa stary system z elektroniczną kolejką – od tego momentu będzie obowiązywała jedna kolejka, więc można się spodziewać, że będzie jeszcze gorzej.
Mężczyzna wyciera pot z twarzy i spogląda na umieszczoną na tylnym siedzeniu lodówkę, którą zabiera z Polski na Białoruś. Zapytany, czy w Polsce jest taniej, znów żartuje – Nie skąd, dosłownie trzy lub czterokrotnie… Po krótkim omówieniu sytuacji na ukraińskich frontach pożegnał nas słowami: „Chwała Ukrainie!”, „Żywie Biełaruś”.
– Co nagrywacie? O, widziałem was w telewizji! – starszy mężczyzna uśmiecha się serdecznie do fotoreporterki Biełsatu.
Prawie wszyscy w kolejce witają nas z uśmiechem, jak starych znajomych.
Jak mówi Anatol, który przez 46 lat pracował jako kierowca na trasach międzynarodowych, w ostatnią sobotę czekał na granicy osiem godzin mimo rejestracji w płatnej kolejce:
– Tak, ona nadal obowiązuje. A kto ją odwoła? Nie ma praw, tylko jakieś rozporządzenia – mówi.
Zdaniem kierowcy winni są białoruscy pogranicznicy.
– Winią Polaków? Nie słuchajcie ich! To nasi tak pracują – mówi, dodając, że w jego przypadku straż graniczna po polskiej stronie zadziałała dość sprawnie.
Zauważa jednak, że głównym powodem długich kolejek jest zamknięcie przez Polaków białorusko-polskich przejść granicznych. Z sześciu istniejących obecnie działają tylko dwa – Brześć-Terespol i Bierestowica-Bobrowniki.
Należy jednak zaznaczyć, że większość kierowców, z którymi rozmawialiśmy, mówiła o spowolnieniu ruchu po polskiej stronie.
– Czasami u Polaków działa tylko jeden punkt z pięciu, a czasami otwierają cztery. Najwyraźniej nie mają wystarczających mocy przerobowych. We wspólnej kolejce ludzie stoją po 40-50 godzin, zanim dojadą do pograniczników. A samo przekroczenie granicy może trwać od pięciu do siedmiu godzin. Taka sytuacja utrzymuje się przez ostatnie dwa czy trzy tygodnie – mówi Aleh.
Niestety nie udało nam się uzyskać komentarza polskiej Straży Granicznej. Odesłano nas do rzecznika prasowego Straży Granicznej w Terespolu. Jak na złość – rzecznika akurat nie było na miejscu.
Około godziny 14 kolejka do przejścia granicznego w Terespolu liczyła 60 samochodów. Prawie 90 proc. z nich miało białoruskie tablice rejestracyjne. Trafiło się też kilka samochodów z rosyjskimi tablicami, prowadzonych przez Białorusinów. Po jednym, z ukraińskimi i francuskimi tablicami. Pozostałą część stanowiły te na tablicach tymczasowych.
We „francuskim” busie do ojczyzny przez Białoruś jechali Czeczeni.
Ukrainka Ałła wraz z mężem byli w odwiedzinach u bliskich w Polsce, a teraz jadą na Białoruś, gdzie będzie studiował ich syn, który właśnie ukończył szkołę średnią.
– Studiów, jakie chce podjąć nasz syn, nie ma ani na Ukrainie, ani w Polsce. Ale jest na uniwersytecie na Białorusi. Jest to biochemia medyczna. Ten sam kierunek rozpocznie syn Łukaszenki – informuje nas z dumą pani Ałła, wyrażając nadzieję, że jej syn będzie studiował z Kolą Łukaszenką w tej samej grupie.
Kobieta nie wierzy w informacje, że z terytorium Białorusi wystrzeliwane są rakiety i że rosyjskie oddziały, które dokonały masakry w Buczy natarły na Ukrainę z Białorusi.
– Nie mogliby nam tego zrobić. Oni nas kochają – mówi kobieta o Białorusinach i chwali białoruską ochronę zdrowia, która – jak dodaje – jest hojnie finansowana przez władze.
Rodzina mieszka w Mińsku już od dwóch miesięcy – matka i ojciec przyszłego studenta biochemii znaleźli w białoruskiej stolicy pracę.
– I uważamy, że do jesieni ten projekt [projektem kobieta nazywa wojnę na Ukrainie – Belsat.eu] powinien się skończyć. Wszyscy chcą pokoju, by móc po prostu żyć – mówi Ałła.
Jest gorąco. Kolejka porusza się zrywami. Z samochodów na przemian wysuwają się nogi pasażerów. Co drugi mężczyzna jest rozebrany do pasa. Sprzedawca w centrum handlowym w pobliżu przejścia, podając nam lodowatą colę, mówi, że kolejki do wjazdu na Białoruś pojawiają się tu od zeszłego tygodnia.
Wracając do naszego samochodu spotykamy po drodze uśmiechniętą kobietę. Rozmawia z nami po białorusku. Mówi, że gdyby miała normalną pensję, a nie te 500 rubli (ok. 940 zł), nie jeździłaby po produkty do Polski. Przyznaje, że ogląda Biełsat i ubolewa, że nie możemy jeszcze wrócić na Białoruś.
– Chociaż tak naprawdę wszyscy tam balansujemy nad przepaścią… – przyznaje kobieta.
Według Państwowego Komitetu Granicznego Białorusi, wieczorem 26 sierpnia kolejka na przejściu granicznym Brześć-Terespol liczyła ponad 250 samochodów. Obywatele, podróżujący z Białorusi do Polski, muszą zapłacić 32 ruble (ok. 60 zł) lokalnej opłaty sanitarnej („covidowej”) oraz taką samą kwotę za rezerwację kolejki elektronicznej (ci, którzy ustawiają się w kolejce ogólnej – tylko opłatę sanitarną). Nikt nie zna odpowiedzi na pytanie, kiedy w życie wejdzie rozporządzenie Łukaszenki likwidujące kolejkę elektroniczną.
Zmicier Mirasz, ksz/ belsat.eu