“Lecieliśmy dotykając drzew”. Rosjanin broniący Mariupola o ewakuacji lotniczej z Azowstalu


Jedną z najbardziej brawurowych operacji ukraińskiej armii na początku wojny było utworzenie mostu powietrznego do oblężonego Mariupola. Po tym, jak w pierwszych dniach rosyjskiej inwazji obrońcy miasta zostali odcięci, w marcu ukraińskie dowództwo zdecydowało się dostarczać im za pomocą śmigłowców broń i amunicję oraz ewakuować rannych. Jednym z uczestników operacji był walczący po stronie Ukrainy rosyjski ochotnik o pseudonimie “Barsik”. Przyleciał on do Mariupola, walczył tam, a po ranieniu został ewakuowany. Nasz rosyjskojęzyczny portal Wot Tak rozmawiał z nim o szczegółach operacji specjalnej i tym, dlaczego walczy przeciwko Rosji.

Ukraińskie Mi-8 przeprowadzały rajdy do Mariupola przez kilka tygodni, wlatując w głąb okupowanych terytoriów na ponad 100 kilometrów. Łącznie w operacji wzięło udział 16 śmigłowców. Pierwsze załogi poleciały do kombinatu Azowstal 21 marca 2022 r. Dostarczyły medykamenty, broń, amunicję i terminale Starlink, dzięki którym żołnierze mariupolskiego garnizonu mogli łączyć się nie tylko z dowództwem i rodzinami, ale też rozmawiać z mediami, publikować własne zdjęcia i filmy, opowiadać o sytuacji w oblężonym mieście. 

Pierwsze cztery loty zakończyły się powodzeniem – rosyjska obrona przeciwlotnicza nie strąciła żadnego śmigłowca. Pierwszych strat Ukraina doznała dopiero za piątym razem. Rosjanie zestrzelili łącznie trzy śmigłowce biorące udział w moście powietrznym.

Operację specjalna została opracowana przez ukraiński wywiad wojskowy HUR, który poinformował, że wszystkie 16 śmigłowców doleciało do oblężonego miasta, dostarczając łącznie 30 ton zaopatrzenia. Według kierującego HUR Kyryła Budanowa, most powietrzny pozwolił przedłużyć obronę miasta o miesiąc, co dało czas na budowę linii obronnej pod Zaporożem.

Roman Popkow: – Zacznijmy od początku. Jak trafiłeś na wojnę?

“Barsik”: – Pochodzę z Rosji, z miasta Syktywkar w Republice Komi. Gdy w 2013 roku w Kijowie zaczął się Majdan, razem z moimi towarzyszami go poparliśmy. Dla nas Majdan był tym, czego nie mogliśmy wcześniej dokonać na Placu Maneżowym [masowe protesty uliczne kibiców piłkarskich i nacjonalistów w Moskwie w 2010 roku – przyp. red.]. Utracona przez nas w Rosji wolność świętowała na Uktrainie.

I gdy w 2014 roku nastąpiła aneksja Krymu i zaczęły się działania wojenne w obwodzie donieckim i ługańskim, przeprowadziliśmy w Komi dwa wiece poparcia dla Ukrainy. W imię pokoju na Ukrainie. Rosyjskie służby zaczęły nas prześladować, dlatego jesienią 2014 roku wyjechałem z Rosji na Ukrainę. Pod koniec listopada 2014 roku byłem już w punkcie rekrutacji “Azowa”, który wtedy był batalionem. Tak zaczęła się moja służba w “Azowie”.

W lutym 2015 roku walczyłem pod Mariupolem, w kompanii rozpoznawczej “Azowa”. Służyłem do lata 2017 roku, uczestnicząc w walkach o miasta Szyrokyne, Maryjinka, Pawłopole, wsie Lebedynśke, Wodiane. Jesienią 2015 roku “Azow” został wyprowadzony ze strefy Operacji Antyterrorystycznej [ATO, jak wtedy strona ukraińska nazywała wojnę w Donbasie – przyp. red.] i nie puszczano nas na pierwszą linię. Większość czasu spędzaliśmy wtedy na poligonach i w 2017 roku postanowiłem odejść z “Azowa”. Ale założyłem sobie, że jeśli działania wojenne znów się aktywizują, to wrócę.

– Wielu rosyjskich ochotników, którzy walczyli w ATO po stronie Ukrainy, spotkało się z masą trudności biurokratycznych przy legalizacji swojego pobytu w kraju. Jak rozwiązałeś te problemy?

– Do tej pory nie uregulowałem tej kwestii do końca. Nie mam ani ukraińskiego obywatelstwa, ani zgody na pobyt stały. Dotyczy to większości mojego otoczenia, uchodźców z Rosji. Obywatelstwo otrzymali tylko ci, którzy dobrze się wypromowali. Reszta pozostała nielegalnymi migrantami bez obywatelstwa. Za prezydentury Petra Poroszenki złożyliśmy dokumenty dużą grupą, w dwieście osób. Ale wszystkim odmówili.

Za Wołodymyra Zełenskiego zgłaszaliśmy ważne dla nas nowelizacje ustaw. Jednak pełnowymiarowa wojna wprowadziła swoje zmiany. Teraz Służba Migracyjna zupełnie przestała przedłużać ważność jakichkolwiek dokumentów, zwłaszcza zgód na pobyt stały. Rosjanie i Białorusini mają obecnie status nielegalnych migrantów. Nikt tą kwestią się tera nie zajmuje, dlatego nie będzie szybko rozwiązana.

– Ale otrzymałeś chociaż legitymację uczestnika działań zbrojnych?

– Tak, ten papier dostałem, ta kwestia została rozwiązana. Po wybuchu wojny udało mi się nawet podpisać kontrakt z Siłami Zbrojnymi Ukrainy i dostać książeczkę wojskową. Obecnie, w czasie wojny, to bardzo przydatny dokument.

– Jak dla ciebie zaczęła się pełnowymiarowa wojna?

– Już na kilka miesięcy przed najazdem, gdy Rosja zaczęła gromadzić wojska na granicy, u nas w Ruchu Azowskim [sieć aktywistów obywatelskich, której szkielet stanowią weterani pułku “Azow” – przyp. red.] zaczęły się ćwiczenia. Rozpoczęliśmy wzmożone treningi dla chętnych. W lutym 2022 roku miałem już przygotowaną kamizelkę kuloodporną, hełm i resztę wyposażenia. Wszystko było gotowe, poza bronią.

24 lutego rano w moim mieszkaniu w Kijowie obudził mnie huk wybuchów. Sprawdziłem czaty w telefonie, zobaczyłem, że zaczęła się wojna. Wziąłem spakowaną wcześniej torbę i taksówką pojechałem na punkt zbiórki w fabryce ATEK. Spływali tam już wtedy ludzie, formowano oddziały. Trwało formowanie pododdziało Obrony Terytorialnej “Azow”, które potem stały się pododdziałami Sił Operacji Specjalnych “Azow”. Teraz to już 3. Samodzielna Brygada Szturmowa Sił Zbrojnych Ukrainy.

Pierwszy bój pod Kijowem przyjęliśmy w Buczy. Wjechaliśmy do Buczy, gdzie nasza straż przednia napotkała kolumnę rosyjskiej armii. W walce mieliśmy rannych i zaginionych. Potem dostaliśmy rozkaz, by się wycofać. W zasadzie byliśmy uzbrojeni jedynie w kałasznikowy i nie mieliśmy jak przeciwstawić się dywizji zmechanizowanej ze sprzętem pancernym. Dlatego się wycofaliśmy. Następnie uczestniczyłem w walkach w Moszczunie. A potem poleciałem do Mariupola i wyzwolenia obwodu kijowskiego nie doczekałem.

– Zgodziłeś się w wziąć udział w niezwykle ryzykownej operacji mariupolskiej. Dlaczego?

– W marcu pułk “Azow” bił się już w całkowicie otoczonym Mariupolu. Nasi dowódcy powiedzieli, że trzeba przygotować odsiecz w celu odblokowania miasta. W naszych pododdziałach byli ludzie z Ruchu Azowskiego, wielu weteranów pułku i ludzi, którzy mieli w nim przyjaciół. 

Dowództwo ogłosiło, że potrzeba ochotników. Od razu powiedzieli nam, że będzie to bardzo trudna operacja, bo pierścień okrążenia wokół Mariupola jest silny i będzie trzeba się przebijać na dużą głębokość. Zgłosiłem się na ochotnika, bo “Azow” to mój pułk, służyłem w nim, zdobyłem tam doświadczenie i miałem tam przyjaciół. 

Potem przez tydzień-dwa było cicho, o odsieczy nic nie mówiono. Potem nas, ochotników, znów zebrali i powiedzieli, że lądowa kontrofensywa się nie uda, ale jest jeszcze jeden wariant – ryzykowny i szalenie awanturniczy. Że istnieje szansa przerzucenia nas do okrążonego Mariupola.

– Przywiezienie tam broń, amunicję i całą resztę i będziecie tam siedzieć ze wszystkimi, aż wymyślimy plan, jak was odbić – powiedzieli.

Oczywiście potwierdziłem, że jestem gotów wziąć w tym udział. W nocy nas obudzili i powiedzieli, że wyruszamy. Zebrali pierwszych 33 ludzi, to był pierwszy rejs. Załadowali nas do autobusów i wysłali do Dniepra. Już na miejscu dowódca wyjaśnił nam, jak trafimy do Mariupola. Zapoznaliśmy się z mapami, wyjaśnili nam, jak będziemy lecieć. Mieliśmy 10 godzina na odpoczynek. Następnego dnia o świcie wsiedliśmy do śmigłowców.

Śmigłowce były napakowane bronią i amunicją. To były głównie środki przeciwpancerne: Javeliny i NLAWy. Lecieliśmy bardzo nisko, czasami dotykając podwoziem drzew. Przed każdą linią energetyczną śmigłowce wznosiły się odrobinę, by jej nie zahaczyć. Piloci byli prawdziwymi asami. Wylądowaliśmy bezpośrednio w Azowstalu, desantowaliśmy się. Wyładowaliśmy przywiezioną broń, załadowaliśmy rannych. I odlecieliśmy.

– Wtedy trwała już bezpośrednia obrona Azowstalu, czy jeszcze walki w tkance miejskiej Mariupola?

– Walki toczyły się jeszcze w samym Mariupolu. Ale zbliżając się do kombinatu czuliśmy już zapach dymu pożarów. Gdy przylecieliśmy, najpierw wysłano nas do schronów Azowstalu, a potem nas rozdysponowano. Rozeszliśmy się grupami po całym Mariupolu. Trafiłem do centrum. W moim pododdziale było czterech moich dobrych przyjaciół, którzy przylecieli ze mną. Wkoło wszystko spalone, ani jednego całego domu, ani jednego drzewa. Nasza pozycja była położona wokół wielkiego podwórza. Po drugiej stronie ulicy był przeciwnik, który usiłował je zająć. A my mu na to nie pozwalaliśmy. 

– Ile czasu spędziłeś w Mariupolu?

– Przyleciałem 25 marca, a 30 zostałem ranny i ewakuowany. 

– Jak to się stało?

– Rano obudzili nas w trybie alarmowym. Dowiedzieliśmy się, że trzech członków naszej grupy przepadło. Wpadli w zasadzkę. Mieliśmy znaleźć ich na jednym z osiedli. Gdy doszliśmy do punktu zbiórki, spadł tam granat moździerzowy. Sześć osób, w tym mnie, pocięły odłamki. Jeden człowiek zginął, miał liczne obrażenia na całym ciele i wykrwawił się. 

Ja byłem ranny w nogę. Zanieśli mnie do szpitala polowego. W tym czasie lekarze w Mariupolu nie mogli już wykonywać skomplikowanych operacji. Byłem przekonany, że jestem lekko ranny i prosiłem, żeby pozwolili mi zostać. Jednak lekarz zdecydował, że trzeba mnie ewakuować. 

Tak się złożyło, że następnego dnia był kolejny rajd śmigłowców do Mariupola. Ewakuowali nas w ramach dużego rejsu, tam było kilka śmigłowców. W drodze powrotnej Rosjanie trafili jeden ze śmigłowców i spłonał. Nasz też dostał, jedna łopata był uszkodzona, ale daliśmy radę dolecieć. 

– Z czego strzelano do waszych śmigłowców?

– Nie mogę dokładnie powiedzieć, bo nie widziałem. Możliwe, że z RPG, bo lecieliśmy bardzo nisko i można nas było trafić z granatnika. Może to była sowiecka ręczna wyrzutnia przeciwlotnicza Igła.

– Jak długo wracałeś do zdrowia?

– Rekonwalescencja była długa. Przeszedłem trzy operacje, przeszczep nerwu w nodze – do tej pory część nogi nic nie czuje. Dopiero we wrześniu mogłem wrócić do szeregu. Do 3. Samodzielnej Brygady Szturmowej “Azow”.

***

“Barsik” został ewakuowany w ramach piątego rejsu do Azowstalu. Podczas powrotu na tereny kontrolowane przez Siły Zbrojne Ukrainy rosyjska obrona przeciwlotnicza zestrzeliła jeden śmigłowiec. W drugi rakieta trafiła, ale nie rozerwała się, uszkadzając jedynie korpus Mi-8. Dowódca tej załogi Jewhen Sołowjow powiedział potem w nakręconym dla ukraińskiego HUR filmie dokumentalnym, że maszyna straciła jeden silnik, ale udało jej się dokończyć zadanie i uratować 20 rannych.

Rozmawiał Roman Popkow/vot-tak.tv, pj/belsat.eu