Alaksandr Wichor zmarł 12 sierpnia w Homlu. Komitet Śledczy przekonuje, że z powodu kłopotów ze zdrowiem. Bliscy i świadkowie mówią, że w wyniku brutalnego traktowania przez funkcjonariuszy.
Według wersji Komitetu Śledczego, cytowanej przez państwową telewizję ONT, 25-letni mężczyzna brał udział 9 sierpnia w “nielegalnym zgromadzeniu” w Homlu. Według bliskich, szedł tego dnia na randkę, polityką w ogóle się nie interesował. Śledczy twierdzą, że przy zatrzymaniu stawiał opór i dlatego funkcjonariusze zastosowali w stosunku do niego siłę. Później miał być przewieziony na komisariat i do aresztu, nie żalił się na stan zdrowia, ale lekarz rozpoznał, że ma “oznaki zaburzeń psychicznych”. W związku z tym został przewieziony do szpitala psychiatrycznego. Tam pogorszył się jego stan zdrowia i przewieziono go karetką do zwykłego szpitala. 12 sierpnia mężczyzna zmarł. Oficjalnie przyczyną było zaostrzenie istniejących już chorób układu krwionośnego, a uszkodzenia klatki piersiowej to wynik działań reanimacyjnych.
Siostra Alaksandra Wichora, Wolha, na razie nie komentuje tych informacji ponieważ pojawiły się one w reżimowym medium jeszcze przed tym, jak przekazano je rodzinie.
– Jesteśmy rozbici i w szoku – dodała w rozmowie z portalem Tut.by.
Mężczyzna zaginął 9 sierpnia. Miał jechać na randkę. Rodzina szukała go 3 dni po komisariatach i aresztach. 12 sierpnia, gdy przyjechali na komisariat żeby zgłosić zaginięcie, powiedziano im, że dzień wcześniej zmarł.
Według świadków, z którymi rozmawiali dziennikarze niezależnych mediów i rodzina, Alaksandr Wichor był bity i mówił już pierwszego dnia zatrzymania, że źle się czuje i potrzebuje pomocy. Zamiast tego był jeszcze mocniej bity, pryskano mu w twarz gazem pieprzowym i zakładano kajdanki. Wersja rodziny zbiega się z milicyjną, tylko w tym, że zatrzymany został skierowany do szpitala psychiatrycznego, skąd zabrała go karetka ponieważ, według sanitariuszy, był w śpiączce.
Matka Alaksandra, Swiatłana Wichor podkreśla, że jeszcze latem był on dokładnie badany przez lekarzy, którzy nie znaleźli żadnych poważnych problemów z sercem, które mogą doprowadzić do śmierci.
– On mógł żyć nawet sto lat! Teraz próbują nas przekonać, że on musiał umrzeć. A my powinniśmy być im wdzięczni, że zmarł u nich po tym, jak się nad nim znęcali i bili – mówi.
Śledczy początkowo próbowali przekonać rodzinę, że 25-latek był pod wpływem narkotyków. Później wycofali się jednak z tego stwierdzenia.
Jak przypomina Radio Swaboda, od początku protestów zginęło co najmniej 4 demonstrantów. Władze w żadnym przypadku nie uznały, że to wina funkcjonariuszy. Wymieniane są nazwiska jeszcze 4 innych osób, które prawdopodobnie zginęły w związku z udziałem w demonstracji.
pp/belsat.eu wg inf.wł., Swaboda, Tut.by