W mijającym tygodniu z okazji rocznicy zbrodni katyńskiej znowu uaktywniły się lokalne smoleńskie portale, które w osobliwy sposób relacjonowały wizytę ambasadora RP Krzysztofa Krajewskiego na grobach polskich oficerów. Wrócił też temat polskiej rusofobii, której mają doświadczać sportowcy.
Już wcześniej polscy dyplomaci odwiedzający Smoleńsk byli śledzeni, a uroczystościom upamiętniającym rozstrzelanych w Katyniu towarzyszyły pikiety „lokalnych aktywistów”, którzy przy pomocy przyniesionych plakatów atakowali Polskę. Tak było i tym razem.
W pogoni za ambasadorem Portal Readovka67 najpierw zdał relację z „tajemniczego” przyjazdu delegacji do Smoleńska i zamieścił nagranie, jak samochód ambasady zatrzymuje się przed jednym z hoteli, komentując, że dyplomaci „robią coś dziwnego”. W kolejnym materiale pokazano, jak „aktywny politycznie mieszkaniec Smoleńska” zadał parę “niewygodnych” pytań dyplomacie w czasie jego spaceru po mieście.
Podobny „śledczy” materiał ukazał się w grudniu ubiegłego roku. Wtedy z kolei oskarżano polskiego ambasadora o „zbezczeszczenie świętego miejsca pamięci”. Dyplomata zignorował bowiem protestujących, a jego samochód wjechał na teren cmentarza.
Smoleński Portal Raboczyj Put’ z satysfakcją stwierdził, że ambasador Krzysztof Krajewski po raz pierwszy w historii nie zjawił się pod pomnikiem katyńskim w dzień pamięci ofiar zbrodni – czyli 10 kwietnia. To fakt, był tam dzień wcześniej. By wejść na teren memoriału, polska delegacja musiała minąć stojących w bramie „aktywistów”, trzymających napis „Kozi Gory”, czyli nazwę jednej z pobliskich miejscowości. Okazuje się, że mieszkańcy okolic są oburzeni, że zbrodnia jest łączona z Katyniem, gdyż ich zdaniem najbliższą cmentarzowi miejscowością są właśnie Kozi Gory. Gazeta przypomniała, że w Dumie Państwowej toczy się dyskusja, by „Katyń” zastąpić w oficjalnej nazwie memoriału właśnie „Kozimi Gorami”.
– Należy zauważyć, że smoleńska społeczność podnosi tę kwestię od dawna, ponieważ wieś Katyń jest położona około dziesięciu kilometrów na zachód i nie ma nic wspólnego z tą egzekucją, ale propaganda III Rzeszy specjalnie nawiązała do Katynia, aby celowo dodać złowrogiego, demonicznego znaczenia, ponieważ „kat” po polsku to „wykonawca egzekucji” – napisano na portalu.
Tymczasem pobieżne przestudiowanie Google Maps pokazuje, że obie miejscowości oddalone są od cmentarza katyńskiego nieco ponad 3 kilometry. A Kozie Gory są tylko nieznacznie bliżej. Skąd zatem wzięła się odległość 10 kilometrów do Katynia – nie wiadomo.
– Tutaj, w Kozich Gorach, odbywały się imprezy poświęcone wydarzeniom katyńskim. Smoleńscy działacze społeczni i wolontariusze wzięli udział w akcji na rzecz zmiany nazwy Katynia na Kozie Gory. W odróżnieniu od Polaków, którzy stanęli na czele europejskiej rusofobii i pozwolili sobie na atak na ambasadora Rosji podczas składania kwiatów na wojskowym cmentarzu żołnierzy radzieckich w Warszawie i oblewania go farbą, mieszkańcy Smoleńska pokojowo wyrazili inicjatywę powrotu do historycznej nazwy cmentarza pod Smoleńskiem.
Trzeba przyznać, że Rosjanie nie porzucili zamiarów “semantycznego” zamazania zbrodni katyńskiej. Jeszcze w czasach ZSRR spośród tysięcy spalonych przez Niemców białoruskich miejscowości wybrali na miejsce pamięci podmińską wieś Chatyń. Nie było to raczej przypadkowe, bo do dziś wielu Rosjan słysząc o Katyniu, myli go właśnie z Chatyniem, gdzie zbrodni dokonali żołnierze III Rzeszy. Teraz. jak widać chcą, by masakrę polskich jeńców w lesie katyńskim nazywano zbrodnią w Kozich Górach. Przy czym coraz częściej w Rosji pojawiają się głosy, które wbrew dawno ustalonym faktom przerzucają odpowiedzialność za zabicie polskich oficerów na Niemców.
I na przykład państwowa rosyjska agencja informacyjna TASS już drugi z dzień rzędu ujawnia dokumenty z archiwów smoleńskiego FSB, którymi usiłuje podważyć oficjalną wersję winy ZSRR w masakrze oficerów. Mają dowodzić, że polskich jeńców rozstrzelali Niemcy, a ciała podrzucili w katyńskim lesie.
Dzień później polski ambasador razem z delegacją przybył na miejsce katastrofy smoleńskiej. Portal Readovka67 nadał relacji z wizyty wymowny tytuł: „Jesteście sponsorami terroryzmu! Zabijacie rosyjskie dzieci!”: Polacy odwiedzili pomnik na miejscu katastrofy samolotu w Smoleńsku”. Na miejscu na polską delegację również czekali „wzburzeni obywatele” z przygotowanymi przez siebie plakatami po polsku.
Jeden z nich głosił:
Treść plakatu nie była bynajmniej przypadkowa. Portal przypomniał, że niedawno opublikował materiał na temat wyników badań zestrzelonych w Smoleńsku ukraińskich dronów.
– Dane uzyskane z rozszyfrowanych informacji, które uzyskano z wbudowanych w nie urządzeń wykazały, że drony leciały w stronę hangaru ze szczątkami samolotu. Następnie polskie media przemilczały to zdarzenie, zapewne po to, aby nie pogłębiać z dnia na dzień rosnącego napięcia między obydwoma krajami (Polską i Ukrainą – Belsat.eu) i nie wywołać uzasadnionego oburzenia zwykłych Polaków, którzy od dawna sprzeciwiają się aktywnej pomocy Ukrainie – napisała Readovka67.
Protestujący oskarżali też Polskę o „sponsorowanie terroryzmu”, a portal od siebie dołożył tu nawet atak na Crocus City Hall pod Moskwą.
– Mieszkańcy miasta przybyli pod pomnik z potrzeby serca. Naród rosyjski jest zmęczony tolerowaniem obcokrajowców, których ojczyzna dostarcza Ukrainie najemników i broń, a także finansuje ataki terrorystyczne na terytorium Rosji. Ostatnią kroplą był oczywiście Crocus i dojmująca reakcja Europejczyków na to, co się stało – napisał portal.
Temat Polski, rusofobii i futbolu znów wrócił na łamy rosyjskich mediów. Tydzień temu pisaliśmy o reakcjach na wywiad piłkarza rosyjskiego klubu Rubin Kazań Macieja Rybusa. Mieszkający w Rosji Polak skarżył się na falę internetowego hejtu, jaka rzekomo ze strony rodaków spadła na niego po rozpoczęciu rosyjskiej agresji na Ukrainę. Co miało być dowodem na polską rusofobię.
Tym razem swoimi żalami i strachami podzielił się rosyjski piłkarz Ilja Żygulow, który do września 2022 r. grał w barwach Zagłębia Lubin. Komsomolskaja Prawda, ulubiony tabloid Władimira Putina relacjonując jego wywiad dla portalu Sport24 napisała, że po wybuchu wojny na Ukrainie sportowiec i jego rodzina ze strachu przez dwa tygodnie nie wychodzili z domu.
Gracz podsumował, że w Polsce doszło do wybuchu rusofobi: w internecie, w polskiej telewizji otwarcie propagowano nienawiść do Rosjan, przez co wielu ludziom „zaćmiło się w głowie”.
Jednak, jeżeli sięgnąć do oryginalnego wywiadu, okazuje się, że sam sportowiec z powodu swojej narodowości nie miał problemów w naszym kraju. Bo Polacy nie reagują agresją na rosyjskojęzycznych imigrantów.
– Proszę zobaczyć: po rozpoczęciu wszystkich wydarzeń (wojny – Belsat.eu) do Polski przybyło około pięciu milionów ukraińskich uchodźców. Prawie wszyscy mówią po rosyjsku. Nawet w tak małym miasteczku jak Lubin można było usłyszeć rosyjski. Może ludzie myśleli, że też jestem Ukraińcem. Pewnie gdybym chodził i krzyczał, że jestem Rosjaninem, miałbym problemy – stwierdził piłkarz w wywiadzie dla Sport24.
Gazeta ubolewa, że Polacy jako jedni z pierwszych ogłosili, że nie będą grać z Rosjanami i „gorliwie” wspierają Ukraińców w ich pragnieniach usunięcia Rosjan skądkolwiek to możliwe.
Niemniej jednak w wywiadzie sam sportowiec przyznał, że ma więcej pozytywnych niż negatywnych wspomnień z Polski i gra w polskim klubie była dla niego „świetnym doświadczeniem”. Po rozpoczęciu wojny, jak stwierdził, „mimo nacisków federacji (zapewne PZPN – Belsat.eu) nie rozwiązano z nim od razu kontraktu i płacono mu pieniądze. Pochwalił się też, że dzięki skokowi kursu rubla wyszedł bardzo na plus, bo honorarium dostawał w euro. Jednak w wysokonakładowej Komsomolskiej Prawdzie czytelnik dowie się tylko o „polskiej rusofobii”. Podobnie jak na portalu Gazeta.ru, gdzie nagłówek głosił, że rosyjski piłkarz opowiedział o „nienawiści do Rosjan w Polsce”. Piłkarz stwierdził też, że był zdziwiony reakcjami Polaków na rosyjską napaść na Ukrainę, gdyż przedtem „nie interesował się polityką”.
Jakub Biernat/ belsat.eu