– Wszyscy kiedyś byliśmy braćmi, Ukraińcy, Rosjanie, Białorusini, wszyscy byliśmy razem, a Putin to wszystko zmarnował – żali się w Czernihowie 65-letnia emerytka Tetiana. To położone przy granicy z Białorusią miasto miało bardzo dobre kontakty z północnymi sąsiadami, a teraz cierpi z powodu rosyjskich ataków prowadzonych z tego państwa.
Tetiana z koleżanką wraca z cerkwi, w ręku jeszcze trzyma zapakowane w foliowy woreczek kościelne świeczki. Modliły się razem o szybkie zakończenie wojny. Nigdy nie sądziła, że Rosja rozpocznie wojnę przeciwko Ukrainie. Nawet po 2014 roku i aneksji Krymu nie uznawała Moskwy za wroga.
– Ja Putina uważałam za rozsądnego człowieka, który wie, co robi. Dobrze zarządza państwem – podkreśla.
Po 24 lutego wszystko się zmieniło.
– Jakie on ma prawo leźć w moje sprawy? Nawet jeśli miałabym coś do banderowców, to sama mogę rozwiązać swoje problemy, gdybym je miała. A dlaczego on się w to miesza? – mówi z oburzeniem.
Gdy razem ze znajomą opowiadają o wojnie, nie są w stanie powstrzymać łez.
– Latają nad nami samoloty, rakiety, tylko się przykrywasz kołdrą i czekasz, czy w ciebie strzeli, czy nie – mówi.
Położony 60 kilometrów od granicy z Białorusią Czernihów był atakowany przez Rosjan na początku wojny. Okupanci nie wchodzili do miasta, idąc dalej na południe. Walki toczyły się jednak na jego przedmieściach. W centrum dotąd straszy zbombardowany hotel Ukraina.
Z miasta wyjechało około 70 procent mieszkańców. Zostało w nim ze sto tysięcy osób. I choć część wróciła, to ulice Czernihowa sprawiają wrażenie opuszczonych. Dopiero po południu pojawiają się dzieci i młodzież wracające ze szkół. Na ulicach słychać charakterystyczny szum generatorów. Prąd w mieście jest włączany obecnie według grafiku – przez 6 godzin go nie ma, a później przez 2 godziny jest.
Jeśli ktoś jest w krytycznej sytuacji, może skorzystać z punktu niezłomności. W całym obwodzie jest około stu takich miejsc, gdzie można się ogrzać, poczytać, pooglądać telewizję, wypić herbatę, czy skorzystać z internetu za pośrednictwem Starlinka. Oprócz punktów działających w urzędach państwowych czy w budynkach straży pożarnej, są też takie, jak ten prowadzony przez Maksyma Bohomaza z organizacji Aktywne Społeczeństwo Ukrainy. Status punktu niezłomności otrzymała jego klubokawiarnia.
– Gdy wyłączają prąd, przychodzą do nas tłumy ludzi. Mamy generator, Starlink, zapalamy świeczki, piejmy herbatę, rozmawiamy – tłumaczy.
Przez lata wśród wielu Ukraińców ukształtował się stereotyp Białorusi jako państwa rządzonego twardą ręką, gdzie nie ma demokracji, za to są dobre drogi i porządne produkty. Na Ukrainie działały sklepy z białoruską produkcją mleczną, a w Dniepropietrowsku i Charkowie była należąca do ukraińskich właścicieli fabryka lodów Biełaja Biaroza udających białoruskie.
Takie stereotypy szczególnie mocne były na północy kraju, właśnie w Czernihowie. Z drugiej strony, to właśnie tutaj przyjeżdżały tysiące Białorusinów bynajmniej nie po to, aby sprzedawać swoją kiełbasę i ser, a po to, aby kupić towar w ukraińskich supermarketach, które są o wiele lepiej zaopatrzone od białoruskich i gdzie jest większy wybór towarów.
– W piątek, sobotę i niedzielę do Czernihowa nie dało się wjechać bo przyjeżdżali nasi bracia z Białorusi – mówi Maksym Bohomaz. – Ale teraz to już nie są bracia, i myślę, że na długo przestali nimi być – dodaje od razu.
Zarzuca Białorusinom, że nie sprzeciwili się wystarczająco zdecydowanie reżimowi.
– Nie może być takiego podejścia „moja chata z kraja”. A na Białorusi tak jest: wszyscy się boją. Ale my na swoim przykładzie pokazujemy sąsiadom, że jeśli coś jest nie tak w kraju po prostu wychodzimy i robimy – tłumaczy.
Andrij Padorwan, doradca szefa wojskowej administracji obwodowej, także podkreśla, że wojna zrujnowała stosunki między Białorusinami a Ukraińcami.
– Na obwód czernihowski szła jedna z kolumn z Białorusi i wszyscy rozumieją, że one były tam z pozwolenia samozwańczego przywódcy tego państwa [Alaksandra Łukaszenki – Belsat.eu]. Teraz między Rosją a Białorusią jest znak równości i to jest wróg, który napadł na Ukrainę. To państwo-agresor – mówi.
Oczywiście cierpi na tym biznes, który i tak ma teraz kłopoty z powodu wyłączeń prądu. Przedsiębiorstwa zmieniają system pracy, aby dostosować się do grafików dostaw światła. Do Czernihowa też jest bardzo trudno dojechać – łączy go z Kijowem obecnie most pontonowy, który może być zerwany na przykład przez lód. Wtedy do miasta jedzie się nie 2 godziny ze stolicy, a około 4,5. Mimo to nie widać, aby mieszkańcy Czernihowa padali duchem.
– Wytrzymamy, odbijemy swoje ziemie, włączenie z Krymem – mówi żegnając się ze mną Tetiana.
Na dawną przyjaźń z Rosją i Białorusią raczej nie liczy.
Z Czernihowa Piotr Pogorzelski/ belsat.eu