Wicedyrektora Biełsatu skazano za rzekome złamanie kwarantanny


Aleksy Dzikawicki został przez sąd w Pińsku skazany na równowartość 1350 złotych grzywny. Uznano go za winnego złamania zasad samoizolacji, chociaż według sanepidu nie musiał ich przestrzegać.

Zastępca dyrektora Telewizji Biełsat przyjechał na Białoruś 21 maja, by odwiedzić mieszkającego w Pińsku ojca. Przed wyjazdem sprawdził na stronie Ministerstwa Ochrony Zdrowia Białorusi, jakie są ograniczenia i obowiązki nałożone na podróżnych. Szczególnie interesowała go kwestia kwarantanny – podczas wizyty miał też omówić sprawy programów telewizyjnych przed wyborami prezydenckimi na Białorusi.

Gdy w kraju, z którego wyjeżdżasz zrobiłeś test na koronawirus i wynik jest negatywny, to sanepid może skrócić kwarantannę. Zobaczyłem te zasady i postanowiłem przyjechać na Białoruś. Przed wyjazdem zadzwoniłem do resortu zdrowia i dopytałem się. W dokumencie podkreślono, że po przyjeździe na Białoruś należy udać się do “wysoko wyspecjalizowanej placówki medycznej”. Nie do końca zrozumiałem, co to oznacza. Potem okazało się, że to centrum sanitarno-epidemiologiczne. Zadzwoniłem do sanepidu, wytłumaczyłem, że mój ojciec jest ciężko chory, muszę przyjechać i mu pomóc. Lekarka powiedziała, że gdy będę miał wynik testu, mogę przyjechać i pokazać dokumenty – komentuje Aleksy Dzikawicki.

Aleksy Dzikawicki, wicedyrektor Biełsatu

Aleksy wykonał test jeszcze przed wyjazdem, w Polsce.

– 20 maja zrobiłem test, wynik był negatywny. I 21 maja przekroczyłem granicę z Białorusią. Pogranicznicy wręczyli mi nakaz odbycia 14-dniowej kwarantanny, który podpisałem, bo ten papier wszyscy podpisują. Z tym nakazem oraz wynikami testu po polsku i angielsku odwiedziłem sanepid. Przyjęli mnie tam dobrze, powiedzieli, że jestem pierwszym gościem – opowiada Dzikawicki. – Swoją drogą, test kosztuje 640 złotych. To dużo, ale nie miałem innego wyjścia. Gdy pokazałem im wyniki i dokument z granicy, lekarka podziękowała i powiedziała, że mogę już iść. Obiecano mi, że moich dokumentów nie przekażą milicji, która pilnuje przestrzegania kwarantanny.

W sanepidzie wicedyrektor Biełsatu zapytał się też o zaświadczenie, które pozwoliłoby mu wyjechać z Białorusi przed upływem wymaganych 14 dni. Lekarka powiedziała, że będzie je mógł zdobyć po tygodniu pobytu. W związku z tym Aleksy spokojnie zajmował się swoimi sprawami – rodzinnymi w Pińsku i zawodowymi w Mińsku. Gdy 28 maja rano pojechał do pińskiego sanepidu po obiecane zaświadczenie, powiedziano mu, że takich zaświadczeń się nie wydaje.

– Gdy zapytałem, co mam teraz zrobić, lekarka powiedziała, że może do jutra coś wymyśli i kazała przyjść o 10 rano. A jak wychodziłem z sanepidu zadzwoniła do mnie siostra i powiedziała, że do ojca przyjechała milicja. Pytali się, gdzie teraz przebywam. Przy czym oczywiście wypytywali człowieka, który ma 86 lat i jest w ciężkim stanie – opowiada wicedyrektor stacji. – Wróciłem do sanepidu i zapytałem, czy przekazali moje dokumenty milicji. Wtedy odpowiedzieli, że nie mogą mi w niczym pomóc. Pojechałem potem na milicję, by zapytać, dlaczego niepokoili ojca i dlaczego mnie szukają. Ale funkcjonariusz powiedział, że mnie nie szukają. Pojechałem do ojca, który powiedział z kolei, że wypytywali o mnie dość drobiazgowo. I gdy znów pojechałem od ojca do miasta, znów przyjechała do niego milicja. Drugi raz tego dnia pytali o mnie.

Ostatecznie funkcjonariusze zadzwonili na telefon komórkowy Aleksego i poinformowali, że sprawdzają, czy odbywa kwarantannę.

– Spotkałem się z milicjantami, pokazałem im dokumenty, wyjaśniłem sytuację. Ale ostatecznie spisali zawiadomienie do sądu o popełnieniu przeze mnie wykroczenia. Oskarżyli mnie o to, że naruszyłem reżim samoizolacji. Milicjant wyjaśnił, że komenda rejonowa została poinformowana nie przez sanepid, a pograniczników. Podpisałem protokół, ale napisałem, że nie zgadzam się ze zdaniem milicji, bo w sanepidzie wyjaśniono mi, że dzięki testowi nie muszę odbywać kwarantanny – tłumaczy Dzikawicki.

Dziś rano milicja zadzwoniła do wicedyrektora Biełsatu, by poinformować, że jego sprawa została rozpatrzona przez sąd. Funkcjonariusz ostrzegł, że Aleksy powinien pozostać w domu, bo jeśli pojawi się w sądzie złamie zasady kwarantanny ponownie.

Ostatecznie proces odbył się bez Aleksego Dzikawickiego ani jego prawnika, którego nie wpuszczono do sądu. Wicedyrektor Telewizji Biełsat został skazany na 30 “kwot bazowych” grzywny – to równowartość 819 rubli białoruskich lub 1350 złotych.

Wiadomości
Unia wzywa Białoruś do uwolnienia dziennikarzy Biełsatu
2020.05.19 09:25

sk,pj/belsat.eu

Aktualności