Mimo wewnętrznej kwarantanny wprowadzonej w Związku Polaków na Białorusi, jego działacze nie zrezygnowali z pomocy byłym żołnierzom AK i więźniom sowieckich łagrów.
Siedziba ZPB w Lidzie była wczoraj pełna paczek ze smakołykami i z pocztówkami z życzeniami z okazji nadchodzącej Wielkanocy. Członkowie Związku i wolontariusze krzątali się przy nich w maseczkach ochronnych i rękawiczkach, a każdy wchodzący do pomieszczenia dezynfekował ręce. Organizacja wprowadziła wewnętrzną kwarantannę we wszystkich swoich oddziałach, ale świąteczną akcję postanowiono jednak przeprowadzić. Mimo wszystko…
– Akcję pomocy starszym ludziom z AK i „sybirakom” wspólnie zorganizowało Stowarzyszenie Łagierników Żołnierzy Armii Krajowej, Związek Polaków na Białorusi i Konsulat Generalny RP w Grodnie – wyjaśniała Irena Biernacka, szefowa oddziału ZPB w Lidzie.
To tradycja, ale w tym roku przedsięwzięcie odbyło się w szczególnych okolicznościach. Konieczne było zachowanie szczególnych środków ostrożności.
– W związku z wirusem zachowujemy bezpieczną odległość, staramy się zakładać rękawiczki i maski. Po to, żeby nie narażać na ryzyko siebie i innych. Przecież mamy pomagać innym – podkreślała pani Irena.
Tym bardziej, że akcja to cały objazd domów, w którym mieszkają kombatanci antykomunistycznego podziemia i „sybiraków”. Organizatorzy nie dopuściliby, aby większa grupa starszych ludzi zgromadziła się w jednym miejscu. A podczas spotkań harcerze-wolontariusze starali się zachowywać bezpieczny dystans od obdarowywanych gospodarzy.
Ale odmówić gościny trudno. Jak na przykład tabliczki czekolady, którą dziękując za wizytę od razu wyciąga pani Waleria Kuczyńska. Razem z matką spędziła 10 lat na Syberii. Potem wróciła w rodzinne strony, do Lidy.
Pan Jan, czekający już przed domem znajdującym się kolejnym miejscu na liście, to mąż pani Leokadii Ejsmont, którą zesłano na Syberię na siedem lat. Tam też zginął jej młodszy brat. 80-letnia gospodyni jest chora na cukrzycę, dlatego nie wyszła do wolontariuszy sama. Nogi odmówiły już posłuszeństwa.
– Nie ma żona już zdrowia, niestety… – tłumaczył pan Jan. – Dla nas ważny jest nie sam prezent, ale uwaga. To, że o człowieku pamięta się nawet w takiej trudnej sytuacji, w czasie choroby i kryzysu. Dziękujemy bardzo!
Pani Teresa Smolska też ma za sobą aresztowanie, zesłanie i lata życia spędzone w Kazachstanie. Po jej rodzinę NKWD przyszło w nocy – z dorosłych zabrali tylko matkę, bo ojca już nie było…
– Wieźli do Kazachstanu wagonami towarowymi. Miałam wtedy 6 lat. Potem, kiedy Stalin umarł, wróciliśmy nie do Polski, chociaż była taka możliwość, ale do Lidy. Nasz dom już zabrano – mieszkali tam zupełnie inni ludzie.
Dziś starsza pani bardzo blisko do serca bierze sytuację z pandemią. Codziennie o 15 odmawia modlitwę różańcową i prosi o zdrowie dla wszystkich chorych. I chcąc nie chcąc, wspomina dawne czasy…
– Nie było wtedy takich chorób jak teraz. Ciężko było bardzo, ale żeby choroby… Jak nas przywieźli do Kazachstanu, to nawet nie dali gdzie mieszkać. Kazachowie zwolnili jakiś chlew i tam mieszkaliśmy – mnóstwo ludzi!
Byli wśród nich Polacy i zesłani Niemcy – wszystkich umieszczono w miejscu, gdzie trzymano wcześniej bydło…
– Ale wiecie co – mimo wszystko byliśmy zdrowi, nie chorowaliśmy, Młodzi byliśmy… – opowiada.
Teraz, na spotkanie z wolontariuszami sama wyszła w masce. I ze specjalnie przygotowanym podziękowaniem:
– Cieszę się, że Polska pamięta o nas. Wszystkim Polakom życzę zdrowia. Niech Bóg pomaga w walce z pandemią. Niechby jak najszybciej ta zaraza minęła – napisała na nim.
ak, cez/belsat.eu, zdj. Wasil Małczanau