Ukrainę uratowały bataliony ochotnicze – wywiad z autorką książki „Dobrobaty”


Współautorka książki dokumentalnej „Dobrobaty”, była oficer prasowa batalionów Dniepr-1 i Donbas Wasylisa Trofymowycz w wywiadzie dla Biełsatu opowiada o fenomenie ukraińskich batalionów ochotniczych, obala mity rosyjskiej propagandy i tłumaczy, dlaczego „miesiąc miodowy” formacji ochotniczych już minął.

Wasylisa Trofymowycz

– Często słychać, że ruch ochotniczy swój początek bierze z Majdanu w 2014 roku i właśnie aktywiści Euromajdanu stanowili potem szkielet batalionów ochotniczych. Czy rzeczywiście tak było?

– Częściowo. Pierwszy „dobrobat” [ukr. dobrowolczy batalion] – 1. Rezerwowy Batalion Gwardii Narodowej (potem batalion imienia Kulczyckiego) został sformowany z aktywistów Samoobrony Majdanu. W innych batalionach także było wielu aktywistów i biernych zwolenników Majdanu. Ale wielu było też mieszkańców wschodnich obwodów Ukrainy – oni mogli nie popierać samego Majdanu, ale byli przeciwni wojnie, byli gotowi bronić kraju przed agresją.

Ci ludzie wiosną 2014 roku szturmowali wojskowe komisje uzupełnień, ale WKU nie wiedziały, co z tymi ochotnikami robić. Bo mobilizacja nie została od razu ogłoszona, nie było jeszcze poboru. Tak zaczęły pojawiać się bataliony ochotnicze. Batalion Donbas, na przykład, zaczął formować się w samym Doniecku – działało call-center, dziewczyny-aktywistki zdzwaniały się, ludzie jechali do Dniepropietrowska, gromadzili pod tamtejszym budynkiem administracji.

Żołnierze batalionu Donbas, czerwiec 2014 roku. Zdjęcie ITAR-TASS / Maxim Nikitin

Nie można przy tym mówić, że dobrobaty istniały samodzielnie. Wszystkie ona zostały podporządkowane MSW, Gwardii Narodowej, lub były to bataliony obrony terytorialnej, które potem weszły w skład Sił Zbrojnych Ukrainy (USU). To znaczy, wszystkie bataliony (chociaż niektóre nie od początku) w ten czy inny sposób zostały formalnie założone.

– Czyli bataliony ochotnicze to w pełni legalne formacje?

– Oczywiście. Sens batalionów ochotniczych tkwi w tym, że ludzie ochotniczo poszli walczyć, ich szkolenie trwało miesiąc-dwa, a nie w tym, że nikomu nie podlegały i istniały nieformalnie. Nieoficjalnie działał jedynie Ochotniczy Korpus Ukraiński Prawy Sektor – ale liczebnością jego bataliony ledwie przekraczały kompanię. I uzbrojenie Prawego Sektora stanowiła jedynie broń strzelecka, maksymalnie DSzK (wielkokalibrowe karabiny maszynowe). Nie można ich porównywać z Donbasem, Azowem czy Ajdarem, które działały przy wsparciu Sił Zbrojnych i były dobrze uzbrojone.

– Broń, amunicja, zaopatrzenie dobrobatów – to wszystko było od początku państwowe?

– Broń tak. Amunicja częściowo. Z amunicją były wielkie problemy. Proszę zrozumieć, państwo nie szykowało się do wojny. Pieniądze na coś szły, były kierowane na coś innego.. tak w wojsku, jak i w innych strukturach siłowych. Mundury, hełmy, kamizelki kuloodporne, noktowizory i wiele innych – pieniądze na to wszystko dali nieobojętni ludzie, ukraińscy emigranci, biznes… W tym była wielka rola wolontariuszy, aktywistów, całego społeczeństwa obywatelskiego.

Żołnierz batalionu Dniepr-1, Donbas, lat 2014 roku.
Zdj. Sergii Kharchenko/NurPhoto/ZUMA Wire

– Czy to prawda, że do batalionów ochotniczych szli także berkutowcy?

– Oczywiście. Mieliśmy, na przykład, bataliony Charków-1 i Słobożańszczyzna – dowodzili nimi dwaj bracia z Charkowa, Andrij i Serhij Janholenko. To byli oficerowie Berkutu. Ich bataliony bardzo dobrze wykazały się podczas Operacji Antyterrorystycznej (ATO).

– Wielkiego rozgłosu nabrała sytuacja wokół batalionu Szachtarsk, który został rozformowany za maruderstwo. Ale stworzony na jego podstawie batalion Tornado odznaczył się jeszcze poważniejszymi przestępstwami – torturami i zabójstwami. Jak było to możliwe?

– Tam były problemy z doborem składu oddziału. Do batalionu trafili ludzie, których nie przyjęto do żadnej innej formacji. Wyło bardzo wielu skazanych. Dowództwo batalionu patrzyło na jego skład przez palce, choć zazwyczaj w strukturach podporządkowanych MSW konieczna jest specjalna kontrola – ochotnik nie powinien być sądzony, powinien mieć wykształcenie i normalną biografię. W Szachtarsku (Tornado) tak nie było i ostatecznie oddział przemienił się w taką „dziką dywizję”. Szachtarsk to rzeczywiście ciemna karta. Ale nikt ich nie heroizuje.

– A na ile sprawnie zadziałały ukraińskie władze, obserwując sytuację Szachtarska (Tornado)?

– Można było reagować sprawniej. Ale takie mamy społeczeństwo. Jak tylko zaczynasz presję na przestępców wojennych, zaraz podnosi się krzyk: jak tak można, ochotników prześladować, patriotów!… Ludzie często nie wdają się w drobiazgi i zaczynają spekulacje. Takie okoliczności często wpływały na sprawność działania władz.

– Pełna nazwa książki, której jest pani współautorką to „Dobrobaty. Historia zmagań batalionów, które uratowały kraj”. Czy bataliony ochotnicze rzeczywiście uratowały Ukrainę?

Książka „Dobrobaty”

– W tamtym momencie – tak, ochotnicy uratowali kraj. W tamtym momencie wojsko było zdezorganizowane, trzeba było je zebrać. I organizacyjnie wszystko było trudne. Teraz ATO dowodzi Zjednoczony Sztab Operacyjny. A wiosną 2014 roku ATO zajmowało się faktycznie wyłącznie MSW. I wojsku nawet formalnie trudno było działać, skoro dowodziło MSW. Dlatego armia nie do końca wiedziała, jak się zachowywać.

Trzeba też rozumieć, że sytuacja w 2014 roku w ogóle była wyjątkowa. Prezydent Janukowicz uciekł, szefowie ministerstw i służb de-facto piastowali funkcje nielegalnie. A dowództwo armii nie mogło przewidzieć, w jaką stronę zwróci się sytuacja. Nie było ani rozkazu do działania, ani polecenia powstrzymania się od działań. I dlatego marcu i kwietniu 2014 roku najaktywniejszymi uczestnikami walk były bataliony ochotnicze. W zasadzie to formacje ochotnicze dały przykład, że nie trzeba się bać, trzeba aktywnie działać. Za nimi podążyło wojsko, został wyzwolony Słowiańsk. Przy tym jasnym jest, że same bataliony ochotnicze bez wsparcia armii walczyć nie mogą – choćby dlatego, że ciężkie uzbrojenie mają tylko Siły Zbrojne. Ale w 2014 były one siłą napędową – dlatego rolę ochotniczych batalionów trudno przecenić.

Problem batalionów ochotniczych w tym, że dobrowolcy myśleli, że mogą walczyć lepiej od regularnego wojska. Nierzadko brakowało im pojęcia elementarnej dyscypliny. Wszyscy byli pewni, że już wszystko umieją. Często doprowadzało to do smutnych następstw.

– Ile osób walczyło w batalionach ochotniczych wiosną i latem 2014 roku?

– Bataliony ochotnicze były w każdym obwodzie, istniało kilkadziesiąt dobrobatów. A batalion to około 460 ludzi, czasem więcej. Czyli mowa o dziesiątkach tysięcy osób, które w tym czy innym czasie przeszły przez formacje ochotnicze.

A teraz w zasadzie cała armia w strefie ATO jest ochotnicza, bo walczą tam żołnierze kontraktowi. Tam służą jedynie żołnierze zawodowi, a kontrakt podpisuje się dobrowolnie. Żołnierze poborowi służą w innych regionach kraju.

Styczeń 2015 roku, ochotnicy idą na front. Zdjęcie – REUTERS/Gleb Garanic

– Czy w formacjach ochotniczych służyło i służy wielu obcokrajowców?

– Bardzo wielu. Byli Białorusini, Rosjanie, Polacy, Gruzini, Czeczeni, Francuzi, Szwedzi… Niektórzy nawet nie rozumieli ukraińskiego czy rosyjskiego – po prostu walczyli przeciwko Rosji.

– Taką motywację mieli wszyscy?

– Gruzini, Polacy, Czeczeni tak. Przy czym Czeczeni byli doświadczeni w działaniach wojennych, świetni specjaliści. Do tej pory długo żyli na emigracji, wielu straciło wszystkich krewnych podczas wojny w Czeczenii.

Białorusini mieli trochę inną motywację. Walczą głównie za Białoruś. Rozumieją, że prędzej czy później władza Łukaszenki załamie się i Białoruś stanie się wtedy kolejnym celem rosyjskiej interwencji. Dlatego Rosję trzeba powstrzymywać już teraz. Przy tym białoruscy ochotnicy wcale nie są nastrojeni do robienia rewolucji na Białorusi – polityką się w ojczyźnie nie zajmowali.

– Według waszych szacunków, ilu ochotników z Białorusi przeszło przez Operację Antyterrorystyczną od 2014 do 2018 roku?

– Konkretnie obywateli Republiki Białoruś – myślę, że 400-500 osób się zbierze. Chodzi o ludzi z obywatelstwem. A etnicznych Białorusinów, takich, którzy otrzymali obywatelstwo Ukrainy w latach 90-tych czy nawet później – ich jest znacznie więcej. Można wziąć na przykład mnie – kilka pokoleń moich przodków żyło w Grodnie, tata przyjechał na Ukrainę w latach 80., dalej mam wielu krewnych na Białorusi.

– Białorusini są najliczniejszą grupą w batalionach ochotniczych?

– Przynajmniej jedną z najliczniejszych. Białorusini, Gruzini, Czeczeni i Rosjanie – ich było najwięcej.

– Czy obywatelowi innego kraju trudno jest podpisać kontrakt z Siłami Zbrojnymi Ukrainy?

– Nie ma żadnych ograniczeń, wymagania są te same, co wobec Ukraińców. Zwykły zestaw dokumentów. Tak samo w Gwardii Narodowej. Z MSW jest trudniej – trzeba być obywatelem Ukrainy. Ale w gruncie rzeczy… jeśli są chęci, to i do MSW może trafić obcokrajowiec. Na przykład, gdy przeniesie się z Gwardii Narodowej.

– Niektórzy białoruscy ochotnicy skarżą się na to, że mają problemy z legalizacją pobytu na Ukrainie – otrzymaniem obywatelstwa, możliwości pobytu itd.

– Ten problem jest wyolbrzymiany. Otrzymać obywatelstwo rzeczywiście trudno. To prawda. Prawo do pobytu można jednak spokojnie otrzymać. Z zaświadczeniem uczestnika działań bojowych na ogół nie ma żadnych problemów. A i bez ukraińskiego obywatelstwa ochotnik może mieszkać na Ukrainie legalnie i nawet korzystać z pewnych ulg.

– Rosyjska propaganda stworzyła mit o tym, że ochotnicy to wyłącznie „prawicowi radykałowie” i „faszyści”. A jaka ideologia polityczna rzeczywiście dominuje wśród ochotników?

– Na początku trzeba podkreślić, że 80 proc. ochotników to rosyjskojęzyczni. Są oni oczywiście nacjonalistami, ale to nie nazizm, a właśnie zdrowy nacjonalizm. To zrozumienie, że twoje państwo może i nie jest najlepsze, ale dla ciebie jest najdroższe. Wiadomo, jest jakiś odsetek radykałów, którzy aktywnie wykorzystują cały ten wizerunek z tatuażami i symboliką – ale nie jest to zjawisko dominujące.

Demonstracja w Kijowie z udziałem ochotników Azowa i Prawego Sektora, 2016 rok.
Zdj. © Sergii Kharchenko/NurPhoto via ZUMA Press

– Na ile poważnym czynnikiem w ukraińskiej polityce stał się ruch ochotniczy? Wiadomo, że niektórzy kombatanci zostali potem deputowanymi Rady Najwyższej…

– To nie jest żaden czynnik. Kombatanci, o których pan mówi, też są różni. Wielu przyjęło pozycję państwotwórczą, zajmują się aktywnie działalnością ustawodawczą, coś rzeczywiście robią. Ale jest też margines, jak Semenczenko czy Bilecki. Bilecki to przede wszystkim wielki przemysł, a ideologia i otoczka są raczej dla efektu zewnętrznego.

Miesiąc miodowy batalionów ochotniczych się skończył. Obecnie wokół ochotników toczy się w społeczeństwie wiele dyskusji. Gdy ktoś popełnił przestępstwo, kogoś zabił, to wielu mówi, że to „prawdziwy patriota”, „prawdziwy ochotnik”. Za pomocą słowa „ochotnik” chcą częściowo umniejszyć przestępstwo. To znaczy, że ludziom Wiktora Janukowycza nie wolno popełniać przestępstw, a „patrioci” i „ochotnicy” mogą. Wielu rzeczywiście uważa, że jeśli spędzili miesiąc na froncie, to wszystko się im należy – i dobra posada, i wysoka pensja…

– Czy na Ukrainie działają programy rehabilitacji uczestników działań bojowych?

– Oczywiście, że działają. Ale funkcjonują tylko wtedy, gdy człowiek sam tego chce. Nikt nie może zmusić żołnierza do przejścia kursu rehabilitacji. Wiadomo, że człowiek nie przechodzi przez wojnę bez śladu. Ja sama, gdy wróciłam z ATO, długi czas nie mogłam do siebie dojść. Pomogło pisanie książki.

Wasylisa Trofymowycz

Ale ja byłam tam 1,5 roku – a niektórym rozum odbiera po 1,5 miesiąca. Nie odnajdują w sobie siły, by wrócić do normalnego życia i zapijają się. Wszystko ostatecznie zależy od człowieka.

***

Grupa Taktyczna Białoruś

W Grupie Taktycznej Białoruś problem legalizacji białoruskich ochotników, który poruszyła w rozmowie z belsat.eu Wasylisa Trofymowycz, uważany jest za niezwykle ważny. Białorusini walczący w Donbasie są bardzo niezadowoleni z obecnego stanu rzeczy.

– Białorusini mają problemy z legalizacją, z otrzymaniem obywatelstwa. Kontaktowało się z nami wiele osób, które chciały przejechać na Ukrainę, ale większość rezygnowała z tego pomysłu, bo sytuacja z legalizacją jest trudna. Z naszych chłopaków nikt nie otrzymał obywatelstwa, wszystkie wnioski pozostały bez odpowiedzi. Mieszkamy tu dzięki tymczasowym zaświadczeniom, które w każdej chwili mogą zostać anulowane.

Dodatkowym problemem jest współpraca władz Ukrainy z reżimem Łukaszenki. W każdej chwili Białorusin może zostać wydany Białorusi. O ile wobec tych, którzy walczą po stronie moskiewskich okupantów władze Białorusi podchodzą łagodnie, to wobec nas zostanie wykorzystany cały zapas metod represyjnych. Widać to po prześladowaniach naszych bliskich – tłumaczy przedstawiciel Grupy Taktycznej Białoruś.

Ihar Iljasz, PJ, belsat.eu

Aktualności