Po wybuchu w bloku w Magnitogorsku Rosjanie znowu się zastanawiają, co ukrywa władza. I czy jest to tylko fatalny stan infrastruktury?
Rano 31 grudnia potężna eksplozja rozerwała dziesięciopiętrowy blok przy ulicy Karola Marksa 164 w Magnitogorsku, mieście na południu Uralu. Rozpoczęła się dramatyczna akcja ratunkowa. Spod gruzów udało się uratować niemowlę. Później działania ograniczono już tylko do poszukiwań. Ze zgliszczy i ruin wydobywane są kolejne ciała. Na razie w sumie 39 ofiar wybuchu. Dziś poszukiwania wstrzymano, a pod ruinami gromadzą się obchodzący żałobę mieszkańcy Magnitogorska. Ludzie są wystraszeni i powtarzają, że to niemożliwe, żeby w bloku po prostu wybuchł gaz. Że mogło dojść do zamachu, a władza to ukrywa.
W noworoczny wieczór, a więc ponad dobę po eksplozji bloku na skrzyżowaniu ulicy Karola Marksa i ulicy Prawdy doszło do kolejnego wybuchu. W powietrze wyleciała i zapaliła się furgonetka Gazela. Świadkowie słyszeli wystrzały z kałasznikowa i widzieli mundurowych kręcących się przy płonącym wraku. Regionalne, uralskie portale znak.com i 74.ru podały, że przy ul. Karola Marksa prowadzona była operacja antyterrorystyczna. W furgonetce mieli zginąć terroryści, którzy mieli jakiś związek z wybuchem w bloku.
Media te podały również, że w ruinach bloku znaleziono ślady heksogenu. I się zaczęło. Tego samego materiału wybuchowego (stosunkowo prostego do wytworzenia dla chemika-amatora), użyto we wrześniu 1999 r. Tamte wydarzenia do dziś są dla Rosjan traumą. W czterech zamachach na bloki mieszkalne w Bujnaksku, dwa w Moskwie i w Wołgodońsku zginęło w sumie ponad 300 osób. Do piątego zamachu nie doszło. W Riazaniu zauważono mężczyzn wnoszących worki do piwnicy bloku. Doszło do ewakuacji mieszkańców, ale potem zdarzyła się seria dziwnych zdarzeń. Ktoś, korzystając z numeru FSB ostrzegał kogoś o patrolach milicji. Oficjalnie ogłoszono, że workach znajdował się cukier, choć milicja wykryła początkowo ślady substancji wybuchowych. A skonsternowane FSB twierdziło, że prowadziło ćwiczenia sprawdzające czujność służb.
W Rosji zapanowała wtedy psychoza, która ostatecznie dała władzę Władimirowi Putinowi. Pełniący wtedy obowiązki premiera Putin oskarżył o zamachy Czeczenów i rozpoczął II wojnę czeczeńską. Twarda postawa wobec terroryzmu przyniosła mu rekordową popularność.
Dziś popularność Putina jest najniższa od lat. Winę za potencjalne zamachy zawsze można zrzucić na Ukraińców, lub islamskie podziemie terrorystyczne, które przecież z Rosji nie zniknęło, a w związku z zaangażowaniem w wojnę w Syrii uważa Putina za wroga. Ale rosyjskie władze stanowczo zaprzeczają, by w Magnitogorsku doszło do zamachu.
Plotkę trudno jednak zatrzymać, gdy społeczeństwo jest od lat bombardowane propagandowymi teoriami spiskowymi. Po prostu jest mało odporne i łatwo wierzy w spiski i sensację. Kremlowi dziś nie jest na rękę, by Rosjanie uwierzyli w zamach. Władza analizuje nastroje społeczne i dobrze wie, że po odtrąbieniu sukcesów w Syrii i codziennym „grillowaniu” nie radzącego sobie z zamieszkami, imigrantami i terrorystami Zachodu, ciężko byłoby wytłumaczyć Rosjanom, dlaczego terroryści nagle uderzyli w prowincjonalnym, uralskim Magnitogorsku. Ale tłumaczenie wybuchu w bloku i furgonetce eksplozjami gazu jest tylko trochę bezpieczniejsze dla Putina.
Magnitogorsk to jedno z tych miast w Rosji, które z perspektywy Moskwy nie istnieją i pojawiają się w telewizji głównie przy okazji takich przypadków, jak niedawna tragedia. To wybitnie przemysłowa aglomeracja z krajobrazem upstrzonym dymiącymi kominami zakładów metalurgicznych. Część z nich, podobnie jak wielkie osiedla (np. osiedle Drużba) budowali w latach 80. Polacy. Wtedy w Magnitogorsku było tak wielu polskich budowlańców, że mieli własne, specjalne sklepy, autobusy i bary.
Kiedy ZSRS upadł i Polacy wyjechali z Uralu, w mieście zapanowała wielka depresja i kryzys. Wielkie zakłady stanęły, a południowy Ural pogrążył się w biedzie, mafijnych wojnach i stanął na narkotykowym szlaku z Afganistanu. Co poskutkowało epidemią narkomanii i AIDS. Z zapaści miasto zaczęło dźwigać się dopiero niedawno, kiedy napędzany zamówieniami zbrojeniowymi przemysł ciężki trochę odżył, a gospodarczo pomogła nieodległa granica z Kazachstanem.
Katastrofa bloku przy Karola Marksa po raz kolejny uzmysłowiła Rosjanom, w jak fatalnym stanie znajduje się ich państwo. I nie chodzi tylko o sypiącą się, pamiętającą Stalina, Chruszczowa i Breżniewa infrastrukturę. Bloki, takie jak ten z Magnitogorska stoją nieremontowane od dziesiątków lat. Ale np. wielki i tragiczny pożar w marcu 2018r. w w Kemerowie wybuchł w nowym centrum handlowym. Dziś już wiadomo, że instalacja gazowa w bloku w Magnitogorsku była ostatni raz sprawdzana właśnie w marcu ubiegłego roku. Problemem jest bowiem nie tyle wiek budynków, co niewydolność służb państwowych w ich naprawianiu i nadzorowaniu.
Kolejny raz przy okazji wielkiej katastrofy budowlanej okazuje się, że zawinili ludzie odpowiedzialni za pilnowanie bezpieczeństwa. I to ci na każdym poziomie rozbudowanej, biurokratycznej hierarchii. Teraz z pewnością przerażone regionalne władze zwolnią iluś tam kierowników nadzoru budowlanego i firm gazowych. Posypią się głowy, ktoś może pójdzie siedzieć. Przetoczą się kontrole. W końcu poruszony tragedią do Magnitogorska przyjechał sam Putin. To będą tylko działania doraźne. A po kilku miesiącach w miejscach takich, jak Magnitogorsk, wszystko wróci do normy. Zresztą miejscowe władze już mają pomysł co zrobić z rozerwanym wybuchem na dwie części blokiem. Po prostu podzielą go na dwa bloki. Do obu wrócą mieszkańcy. I będzie jak dawniej.
Michał Kacewicz/belsat.eu