Zachód kontynuuje plan politycznego i dyplomatycznego „hipnotyzowania Łukaszenki” i oddalania go od Moskwy. To wysyła do Mińska oficjalne delegacje, to zaprasza białoruskiego przywódcę na ważne wydarzenia międzynarodowe. Ale na wszystkie te próby pogłębienia i poszerzenia współpracy Mińsk odpowiada dyplomatycznym formalizmem lub po prostu odmowami. Wszystkie starania są daremne – przełomu nie będzie. Łukaszenka nie zamierza zrobić nawet wyłomu.
Dwa lata temu Alaksandr Łukaszenka nie pojechał na szczyt Partnerstwa Wschodniego. Wytłumaczył się ważną wizytą w Buda-Koszelowie. W ubiegłym roku zignorował uroczystości w Paryżu z okazji 100. rocznicy zakończenia I wojny światowej. Teraz odmówił udziału w niezwykle ważnym wydarzeniu, które w 80. rocznicę wybuchu II wojny światowej odbędzie się w Polsce.
Z jednej strony, zaproszenia Łukaszenki na takie wydarzenia można oceniać jako lekceważenie zasad i wartości demokratycznych, brak szacunku dla ofiar autorytaryzmu. Z drugiej strony mogłoby to być znacznym wydarzeniem dla samej Białorusi – poprzez umocnienie symbolicznych elementów geopolitycznych jej niepodległości i zatwierdzenie jej pozycji na arenie międzynarodowej. Ale dla tych władz interesy Białorusi się nie liczą.
Obecna odmowa przyjazdu do Polski raczej nie jest związana z tym, że Warszawa nie zaprosiła na uroczystości wysoko postawionej delegacji z Rosji. Bo np. Władimir Putin pojechał do Paryża, ale nie wpłynęło to na decyzję Łukaszenki, żeby zrezygnować z udziału w obchodach rocznicy.
Powód rezygnacji jest poważniejszy: rozwój stosunków z Zachodem w sferze praktycznej nie wpisuje się w tryb myślenia Łukaszenki. Zachód był i pozostaje jego wrogiem i Łukaszenka nigdy nie będzie czuł się tam „jak swój”.
Cały system jego wartości politycznych oraz propagandy i ideologii funkcjonującej w kraju opiera się na sowieckich mitach i symbolach, na sowieckim podejściu do historii i wydarzeń okresu II wojny światowej. Białoruska państwowa konstrukcja ideologiczna jest zbudowana na dwóch kluczowych datach: 22 czerwca 1941 roku (czyli napaści Niemiec na ZSRR) oraz 9 maja 1945 roku (zwycięstwa ZSRR nad III Rzeszą w tzw. Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej). Tak jakby nic innego, co wychodzi poza te ramy, nie istniało. Szczególnie, jeśli wziąć pod uwagę, że ZSRR odegrał własną rolę w rozpętaniu II wojny światowej.
Obecnie stosunki wzajemne pomiędzy Europą a białoruskimi władzami doszły do swojego kresu. Dla dalszego pogłębienia dialogu lub przyciągania Białorusi na europejską orbitę nie ma odpowiednich warunków i możliwości. Białoruski reżim już zdemokratyzował i zliberalizował wszystko, co tylko mógł.
Uczestnictwo w europejskich wydarzeniach i projektach nie da reżimowi więcej niż może dać Rosja, dlatego spotkania na szczeblu międzynarodowym tak naprawdę nie mają żadnego praktycznego znaczenia i nie są dla Łukaszenki ciekawe. A jeżeli wziąć pod uwagę również dość trudne relacje z Rosją i przymuszanie przez nią do integracji, to wizyty w Brukseli, Paryżu i Warszawie mogłyby skłonić Moskwę do wywierania na Mińsk większej presji.
Dla Łukaszenki ważne jest teraz przeżycie tego roku przedwyborczego bez wstrząsów i konfliktów z Rosją. Główne zadanie polityki wewnętrznej i zagranicznej Białorusi to utrzymanie społeczeństwa “w bagnie”, a wizyta Łukaszenki w Polsce mogłaby wywołać niepotrzebny ruch wokół Białorusi, nowe ataki informacyjne i polityczne oraz oskarżenia ze strony Rosji o zdradę.
Z kolei stałe oglądanie się na Moskwę po raz kolejny podkreśla niesamodzielność białoruskich władz w podejmowaniu decyzji. Problem polega na tym, że Zachód wciąż ignoruje oczywistą rzecz: nie ma żadnego „geopolitycznego odchylenia” Białorusi w stronę Rosji, ale jest jej niemal całkowita zależność od Rosji. Jeżeli chodzi więc o przywrócenie równowagi politycznej, to nie można przecież odnowić tego, czego nie ma.
Paweł Usau, białoruski politolog dla belsat.eu
Redakcja może nie podzielać opinii autora.