Amerykańskie sankcje i europejska polityka zatrzymały kładzioną na dnie Bałtyku rurę Nord Streamu. Na spowolnieniu projektu bałtyckiego na razie wygrywa Ukraina.
Rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow zapewnia, że kluczowe projekty energetyczne: Nord Stream 2 i Turecki Potok zaczną działać, mimo amerykańskich sankcji. Ma rację. Zaczną działać, bo Gazprom i jego partnerzy w obu projektach zainwestowali tak dużo, że nie ma odwrotu. Jeszcze więcej zainwestował Władimir Putin. Politycznie. Na powodzeniu obu projektów oparł swój projekt naciskania, osłabiania i odzyskania wpływów w Europie Środkowo-Wschodniej oraz powiązania i uzależnienia zachodnich gospodarek (przede wszystkim niemieckiej) od rosyjskiego gazu.
Rosyjskie projekty ugrzęzły na jakiś czas. Z całą pewnością Nord Stream 2 nie zostanie ukończony do końca 2019 r., jak było to zaplanowane. Nie wiadomo, jak duże będzie opóźnienie. Tu w sukurs Gazpromowi przyszli…Ukraińcy. Czyli ci, którzy mieli być ofiarami Nord Streamu. Nagle okazali się potrzebni. Kijów podpisał 20 grudnia ramowe porozumienie dotyczące tranzytu rosyjskiego gazu.
Kiedy amerykański Kongres przyjął budżet obronny na przyszły rok, zawierający pakiet sankcji powiązanych z budową gazociągu Nord Stream 2, początkowo Moskwa milczała. Potem bagatelizowała amerykańskie sankcje. Było jednak oczywiste, że skierowane są one przede wszystkim wobec europejskich partnerów Gazpromu. Przegłosowane w ostatnich tygodniach zapisy dają amerykańskiej administracji duże możliwości karania wszelkich podmiotów zaangażowanych w budowę gazociągów na Bałtyku, a także powiązanych z projektem Turecki Potok na Morzu Czarnym.
W nocy z piątku na sobotę szwajcarsko-holenderska spółka Allseas, która kładzie rury na dnia Bałtyku, wstrzymała prace. Amerykańskie sankcje są oczywiście spóźnione. Podmorska część Tureckiego Potoku jest już ukończona, a żeby rura Nord Streamu dotarła do niemieckiego Greifswaldu, brakuje już naprawdę niewiele. Rosjanie mogą poradzić sobie sami i np. kupić, lub wypożyczyć od Allseas specjalistyczne statki: Pioneering Spirit i Solitaire. To te jednostki, jako jedne z niewielu na świecie potrafią w szybkim tempie kłaść gazowe rury na dnie morza. Jednak amerykańskie sankcje opóźniają projekt. A tu liczy się każdy dzień. Wcześniej kluczową rolę w opóźnianiu rosyjskiego blitzkriegu energetycznego na Bałtyku odegrała Dania.
Dwa lata temu spółka Nord Stream 2 prosiła duński rząd o zgodę na położenie gazociągu wzdłuż wyspy Bornholm, na terenie morza terytorialnego Danii. Kopenhaga wstrzymała się od decyzji. Rosjanie prosili zatem o możliwość położenia rury tzw. trasą północną, biegnącą przez wyłączną strefę terytorialną Danii. W drugim wariancie gazociąg biegłby przez obszar Natura 2000 i Duńczycy mogliby blokować decyzję poprzez instytucje europejskie. Rosjanie będą musieli starać się o nowe pozwolenia, napisać projekt, przeprowadzić badania. Jednym słowem budowa gazociągu opóźni się, zdaniem analityków, nawet o trzy lata.
Swoje dołożyły unijne regulacje tzw. trzeciego pakietu energetycznego. Mówią one, że podmorska część gazociągów na terytorium UE nie może podlegać jednemu podmiotowi, który zarówno sprzedaje gaz, jak i jest operatorem gazociągu. Oznacza to również, że Gazprom musi się zgodzić, by z NordStreamu 2 korzystały inne firmy. Komisja Europejska ma pilnować negocjacji Berlina i Moskwy. Dodatkowe komplikacje spowodowały, że opóźniane przez cały rok porozumienie na tranzyt gazu przez Ukrainę nagle stało się dla Gazpromu arcyważne.
Według niemieckiego tabloidu Bild w czasie negocjacji gazowych w Berlinie w ostatni piątek, między ministrami energetyki Rosji i Ukrainy doszło do pewnej manipulacji. Niemiecki rząd miał wypuścić entuzjastyczną informację, jakoby doszło do przełomu w negocjacjach rosyjsko-ukraińskich w sprawie tranzytu gazu, zanim te jeszcze się skończyły. Niemcy mieli też trochę naciągać rzeczywiste efekty negocjacji. Celem Berlina było przekonanie Donalda Trumpa, że sankcje związane z Nord Streamem 2 nie są już potrzebne. Amerykańskie sankcje są powszechnie krytykowane przez niemieckie media.
Pada wiele słów o amerykańskim imperializmie energetycznym. Naciski Waszyngtonu są tłumaczone jako próby narzucenia Europie zakupów amerykańskiego gazu skroplonego, w miejsce tego rosyjskiego z gazociągów. Tego typu retoryka ma jednak kluczowy błąd logiczny. Berlin uważa, że sankcje nie są potrzebne, gdyż Gazprom dogadał się z ukraińskim Naftohazem. Tymczasem dogadał się m.in. dzięki sankcjom właśnie. Spowolnienie budowy Nord Streamu i wspólny opór, zarówno z USA, jak i UE – przyczyniły się do uelastycznienia stanowiska Moskwy w negocjacjach z Kijowem.
To dzięki temu, że Gazprom stanął wobec wizji niewywiązania się z kontraktów na dostawy gazu do Europy, a jednocześnie braku alternatywy wobec głównej magistrali przesyłowej biegnącej przez Ukrainę, udało się odsunąć wizję noworocznego zakręcania kurków na granicy rosyjsko-ukraińskiej. Ukraina zyskała ramowe porozumienie na tranzyt gazu przez swoje terytorium na pięć lat. W przyszłym roku popłynie 65 mld metrów sześciennych gazu, w kolejnych czterech latach po 40 mld. Kijów otrzyma również od Moskwy niemal 3 mld euro zasądzonej w arbitrażu sztokholmskim rekompensaty. Ukraiński Naftohaz naciskał na Gazprom pozwem do Sztokholmu wartym 12 mld. USD (z niego zrezygnuje).
Porozumienie jest sukcesem Ukrainy. W jego efekcie Ukraina nie tylko będzie nadal krajem tranzytowym, ale i będzie kupować rosyjski gaz. Dziś okazało się, że pięć ukraińskich firm już dogadało się z Gazpromem w sprawie jego dostaw. Putin na razie nie może odciąć Ukrainy od rosyjskiego gazu. Musi jej dać czas na pełną dywersyfikację dostaw surowców i uniezależnienie się od Rosji. To jednak również czas na ruch Moskwy. Rosjanie nie dają takich prezentów za darmo. A doświadczenie w korumpowaniu ukraińskiej elity za pomocą zysków z handlu gazem mają bogate.
Michał Kacewicz/belsat.eu