Skutkiem rosyjskiej wojny z zagraniczną żywnością jest skokowy wzrost cen, pustki na sklepowych półkach i przemyt przez Białoruś. Walka z nabiałem, mięsem, czy owocami przybiera często groteskowy charakter.
Dziś rano liczne pododdziały policji i gwardii narodowej (Rosgwardii) otoczyły rynek spożywczy, tzw. Food City, położony 20 km. od Moskwy. Oficjalnie policja twierdzi, że to akcja wymierzona w nielegalnych imigrantów i osoby poszukiwane. Tyle, że zanim siły policyjne zamknęły pierścień wokół rynku, ktoś włączył alarm pożarowy i większość sprzedawców oraz innych osób pracujących na bazarze rozbiegła się i umknęła policji.
Mundurowi wkroczyli jednak na teren bazaru i z pasją zaczęli przeszukiwać hale targowe. Z braku poszukiwanych imigrantów funkcjonariusze zaczęli konfiskować zagraniczną żywność. Podobnie było 11 marca, kiedy ogromne siły policyjne przeszukały stołeczne rynki „Moskwa” i „Sadowod”. Skonfiskowana żywność jest nielegalna, gdyż wpisuje się na listę zakazanych produktów z krajów UE, USA, bądź Kanady. Trafi do specjalnych spalarni, w których władze niszczą podpadające pod kontrsankcje produkty.
Pięć lat temu, po rosyjskiej aneksji ukraińskiego Krymu kraje UE, a także USA, Kanada, Australia, Norwegia wprowadziły przeciw Rosji sankcje. Na czarne listy trafili wysocy, rosyjscy urzędnicy. Zakazano kooperacji z rosyjskimi przedsiębiorstwami sektora obronnego i przemysłu wspierającego zbrojeniówkę. Sankcjami objęto przedsiębiorstwa działające na okupowanym Krymie.
Moskwa w odpowiedzi bardzo szybko wprowadziła tzw. kontrsankcje. Powstały listy produktów z importu zakazanych w Rosji. Trafiła na nią żywność z krajów UE, która do 2014 r. dominowała na rosyjskim rynku. Początkowo kontrsankcje były przepisami martwymi i wykorzystywanymi jedynie przez propagandę. Ale z czasem francuskie sery, hiszpańskie wędliny, włoski makaron, jabłka, pomidory i mięso z Polski, czy wina z Francji rzeczywiście zaczęły znikać z półek rosyjskich sklepów.
W 2015 r. władze zatwierdziły szczegółowe przepisy likwidacji skonfiskowanej żywności. Na hurtownie, sklepy, rynki i restauracje ruszyli inspektorzy kontroli sanitarnej, handlowej i policja. Początkowo przejęte towary były wywożone na wysypiska śmieci, bądź poligony i rozjeżdżane spychaczami, a nawet czołgami. Demonstracyjnie, przed kamerami. Później władze zakupiły w petersburskiej firmie Turmalin (znana wcześniej z produkcji krematoriów) mobilne piece do palenia żywności. Każdy za 6 mln. rubli (ok. 370 tys. zł). Setki pieców stanęły na przejściach granicznych i w miastach.
Tydzień temu inspektorat zajmujący się nadzorem nad przestrzeganiem kontrsankcji, czyli Rosyjski Nadzór Produkcji Rolnej (Rossielchoznadzor) ujawnił, że w ciągu ostatniego 3,5 roku zniszczono 27 tys. ton zakazanej żywności. Inspektorzy Rossielchoznadzoru chwalili się np. że w Permie przejęli 100 gram hiszpańskiej szynki i 954 gramy parmezanu. W lutym inspektor Rossielchoznadzoru z Saratowa pokazowo spalił 12,5 kg. zarekwirowanego sera pochodzącego z Polski.
A 4 marca w obwodzie kurgańskim na poligonie buldożer rozjechał ponad 600 kg. jabłek z Polski. Rosyjscy celnicy pod Briańskiem zatrzymali nawet 640 kg. zamrożonych świerszczy z Białorusi. Były zamówione przez jedną z rosyjskich firm, prawdopodobnie na paszę dla innych zwierząt. Trafiły do pieca Rossielchoznadzoru.
– Z punktu widzenia gospodarki czasem lepiej coś puścić pod nóż, niż po prostu rozdać – tłumaczył Władimir Putin na początku lutego na forum biznesowym „Diełowaja Rosja” i wyjaśniał – Niszczenie konfiskowanej, nielegalnej żywności zamiast jej rozdawania sprzyja wzrostowi gospodarczemu.
To jeden z mitów, którym od samego początku posługują się rosyjskie władze. Kontrsancje miały zlikwidować konkurencję zachodniej żywności i rozwinąć rosyjskie rolnictwo i przemysł spożywczy.
Rzeczywiście z czasem poprawiła się jakość rosyjskiej żywności. Przynajmniej tam, gdzie było to możliwe rosyjski nabiał, czy produkty mięsne przynajmniej jeśli chodzi o jakość opakowań zaczęły dorównywać zagranicznym. Również cenami. Żywność w Rosji po prostu znacznie zdrożała.
Od początku roku obserwowany jest kolejny skok cen. Według prognoz żywność zdrożeje od lutego do kwietnia od 17 do 32 proc. (zależnie od rodzaju). Najbardziej podrożeją wiosną warzywa – nawet o 50 proc. Rosjanie próbują zastępować braki własną produkcją, ale i importem. I tak np. europejskie warzywa i owoce zastąpiły tureckie. Wina z Francji, czy Włoch wyparte zostały przez te z Ameryki Południowej, Gruzji, ale i zajętego Krymu i południa Rosji. Znacząco wzrosła w rosyjskich sklepach ilość żywności z Białorusi. Także tej najbardziej nieoczekiwanej, jak np. owoce morza, czy owoce cytrusowe.
Nie mówiąc już o statystycznym skoku produkcji jabłek, pomidorów i mięsa, czy drobiu na Białorusi. O kilkaset procent, biorąc pod uwagę, że znaczna część owoców, warzyw i mięsa drobiowego na rosyjskim rynku pochodzi z Białorusi. Żywność (głównie ta z Polski) wjeżdża po prostu do Rosji przez Białoruś, korzystając z białoruskich pośredników.
Innymi pośrednikami dla rzek przemytu i półotwartymi oknami dla zakazanej żywności są Serbia, Turcja, Gruzja, czy nawet Chiny i Kazachstan. Oficjalnie władze zaostrzają jednak walkę z zagraniczną żywnością i falami nasyłają kontrole na rynki, czy nawet restauracje. Co ciekawe w drogich, moskiewskich restauracjach, w których bywa elita władzy próżno szukać tanich win z Krymu, czy Mołdawii. Spokojnie można natomiast zamówić francuskie Bordeaux, szkocką whisky, czy hiszpańską szynkę.
Michał Kacewicz/belsat.eu