Przed jakimi dywersantami chce się bronić białoruska armia? Analiza ostatnich ćwiczeń sugeruje obawę przed „wojną hybrydową”


„Bojownicy wdarli się do Mińska i zajęli siedzibę administracji jednej z dzielnic miasta” – to jeden ze scenariuszy wspólnych ćwiczeń kilku resortów siłowych, które odbyły się w pierwszej połowie września.

Wdarcie się, przejęcie, likwidacja

Z jakim „bojownikami” planuje walczyć białoruska armia na własnym terytorium? I dlaczego do ich likwidacji zamierza używać czołgów, ciężkiej artylerii i obrony przeciwlotniczej? Bodaj po raz pierwszy od wielu lat resorty siłowe uczyły się walczyć w samym Mińsku. Zgodnie z legendą ćwiczeń, którą opublikował organ prasowy ministerstwa obrony, gazeta „Wo Sławy Rodiny”, wydarzenia rozgrywały się następująco:

Żołnierz wojsk obrony terytorialnej na punkcie kontrolnym.
Zdj. vsr.mil.by

Milicjanci ze stołecznej dzielnicy Frunzenski Rajon oraz żołnierze obrony terytorialnej ochraniają punkt kontrolny i sprawdzają dokumenty kierowców samochodów. Jednak jeden z kierowców atakuje milicjanta nożem, a następnie wywiązuje się strzelanina.

Ale to tylko początek: bojownicy używają granatów dymnych i korzystając z zasłony dymnej do Mińska wdziera się samochodem główna grupa dywersantów, która zna dyslokację wojsk na drogach i nawet czas zmiany warty na posterunkach.

Komandosi z MSW odbijają budynek zajęty przez “bojowników”.
Zdj. vsr.mil.by

Dywersanci ubrani są po cywilnemu, więc omijają patrole w samym Mińsku i zajmują budynek administracji dzielnicowej. Uzbrojeni w pistolety i karabiny maszynowe, biorą zakładników. W trakcie wspólnej akcji jednostek specjalnych MSW i obrony terytorialnej bojownicy zostają otoczeni i zlikwidowani.

Na poligonach – czołgi przeciwko „dywersantom”?

Ale to nieodosobnione ćwiczenie dotyczące likwidacji bliżej nieokreślonych, ale dobrze uzbrojonych i przygotowanych „bojowników”. Niemal w tym samym czasie na poligonie nr 227 pod Borysowem trwały inne manewry. Ich celem też była „walka z nielegalnymi formacjami zbrojnymi”. W starciu z nimi użyto nawet obrony przeciwlotniczej, chociaż jacyż to bojownicy dysponują lotnictwem?

Czołgi na poligonie pod Borysowem.
Zdj. Vajar

Jak można wywnioskować, scenariusz ćwiczeń przewidywał, że wkrótce po napadzie bojowników i działaniach grup dywersyjno-wywiadowczych, granicę mogą przekroczyć regularne wojska potencjalnego przeciwnika. Przeciwko bojownikom użyto lotnictwa i broni pancernej, ale zakładano, że białoruska armia i tak poniesie straty: przećwiczono też ewakuację rannych i uszkodzonego sprzętu wojskowego.

Z wrogimi dywersantami walczyły też w ostatnich dniach jednostki zmechanizowane, artylerzyści i spece od wojny radioelektronicznej.

– Zadania dotyczące przygotowania i dokonania ataków rakietowych są wykonywane w warunkach bezpośrednich działań grup dywersyjno-wywiadowczych umownego przeciwnika – czytamy w informacji o ćwiczeniach. Brała w nich udział 336. brygada artyleryjska, w której pełnią służbę białoruskie „Polonezy”.

„Bojownicy” o hybrydowym pochodzeniu

Mniej więcej od 2015 r. w białoruskiej armii widać tendencję do podobnych, specyficznych scenariuszy ćwiczeń. Mowa w nich o rzekomo nieregularnych formacjach zbrojnych, ale znacznie bardziej profesjonalnych niż „bojownicy”. Takich, które mogą niszczyć sprzęt wojskowy bronią przeciwpancerną. Do tego są one wspierane przez siły mogące używać lotnictwa bojowego oraz zrzucić desant na tyłach białoruskiej armii.

Jednak przedostanie się takich dywersantów do Mińska, w którym zgodnie ze scenariuszami, wprowadzono już coś w rodzaju stanu wyjątkowego – to coś nowego. Coś co bardzo przypomina wydarzenia na Ukrainie z wiosny i lata 2014 r.

Zajęcie komisariatu policji w Słowiańsku przez grupę Girkina-Striełkowa, która przedtem przekroczyła nocą granicę Rosji z Ukrainą.

To właśnie tam grupy bojowników uzbrojonych w broń strzelecką zajmowały siedziby administracji, milicji i SBU, a potem „w imieniu narodu” wzywały Rosję do zbrojnej interwencji. Inną charakterystyczną cechą tamtego konfliktu była konieczność użycia przeciwko nim całego potencjału armii. Okazało się bowiem, że przyjezdni „górnicy” mieli transportery opancerzone, bojowe wozy piechoty i nowoczesną broń. Brakowało za to wyraźnej linii frontu, co dawało przeciwnikowi możliwość zaangażowania w konflikt grup dywersyjnych.

Rosyjscy żołnierze wzięci do niewoli pod Iłowajskiem.

Za plecami tych formacji w Donbasie stała rosyjska armia, która (czego nie ukrywają dziś sami bojownicy) ocaliła w sierpniu 2014 r. tzw. republiki ludowe z Doniecka i Ługańska dzięki wprowadzeniu regularnych wojsk bez znaków rozpoznawczych. To samo wydarzyło się na początku następnego roku – podczas walk pod Debalcewem.

Alaksandr Hiełahajeu, cez/belsat.eu

Czytajcie również:

Wiadomości
Cztery lata po najbardziej tragicznej bitwie w Donbasie ukraińscy politycy kłócą się odpowiedzialność za porażkę
2018.08.30 16:31
Aktualności