Pompatyczne obchody zwycięstwa w II wojnie światowej miały dać Putinowi więcej korzyści. Z zagranicznych gości nie zawiódł tylko Łukaszenka. Za to koronawirus znowu popsuł atmosferę święta i nie da Putinowi takiego efektu euforii, jakiego oczekiwał.
Defilada w planowanym, zgodnym z rocznicą zakończenia II wojny światowej terminie 9 maja nie odbyła się. Z powodu pandemii koronawirusa Władimir Putin przełożył ją na 24 czerwca. Na dziś, rocznicę pierwszej, powojennej już (mimo, że trwały jeszcze działania zbrojne na Dalekim Wschodzie) i zwycięskiej defilady na Placu Czerwonym w 1945 r..
Tak, czy inaczej zgadzają się rocznicowe lata i nie trzeba było zmieniać grafiki, chorągiewek i wyprodukowanej w milionach egzemplarzy symboliki z cyfrą „75”. Co ważniejsze, niemal dwumiesięczne opóźnienie odsunęło w czasie, ale nie zawaliło planów Putina.
A plany związane z rocznicowymi uroczystościami były bardzo ambitne. Prezydent chciał moskiewską defiladą umocnić wśród Rosjan swój autorytet, nadwątlony kryzysem i pandemią. Chciał pokazać nową energię. Na Placu Czerwonym Putin dał sygnał to referendum, w którym mają być przegłosowane zmiany w konstytucji dające mu właściwie dożywotnią władzę.
Rosyjski prezydent miał i inne cele. Potwierdził dziś, że zaangażowanie od wielu miesięcy w politykę historyczną nie było przypadkowe. Putin pokazał, ja bardzo łączy historię z wizją współczesnego świata i rolą, jaką w nim widzi dla Rosji.
W świecie rosyjskiej polityki, gdzie propaganda miesza się z technologiami manipulacji społeczeństwem i wydarzenia są kreowane pod kalendarz polityczny, właśnie czas odgrywa kluczową rolę. Najważniejszy jest dobry grafik i odpowiednie spiętrzenie wydarzeń. Tak, by przygotować społeczeństwo do wiekopomnych wydarzeń, jak referendum wydłużające władzę Putina na zawsze.
W pierwotnych planach Kremla defilada 9 maja miała odbyć się po referendum zaplanowanym na 22 kwietnia. Do czasu referendum Kreml miał mobilizować Rosjan przygotowaniami do święta i kolejnymi „historycznymi” opiniami Putina, przedstawiającymi go, jako sukcesora największych zwycięstw Rosji. W tym wypadku, jako sukcesora Stalina.
Te kampanie miały stworzyć atmosferę narodowego święta i euforii, która zapewniłaby wysoką frekwencję w plebiscycie. Przez koronawirusa plan trzeba było ułożyć na nowo. I nie byłoby nawet źle z nowym kalendarzem, gdyby znowu nie koronawirus. Główny dzień referendum odbędzie się 1 lipca, ale przedterminowo można głosować już od jutra. W ten sposób dzisiejsza defilada i tak zostanie wykorzystana do ogólnonarodowej mobilizacji.
Strach przed zarażeniem zawisł jednak nad przygotowaniami do defilady i referendum. Specjalne badania żołnierzy idących na Plac Czerwony, kwarantanna dla weteranów i środki bezpieczeństwa budziły wiele sensacji i obaw Rosjan.
Głównie obaw o przyszłość. Niepewność jutra i przekonanie, że władze coś ukrywają w sprawie pandemii i nie wiedzą, jak sobie poradzić z kryzysem gospodarczym, na pewno nie mobilizują Rosjan na referendum tak, jak tego chciał Putin. Nowinki techniczne sił zbrojnych (w tym roku mimo wszystko dość skromne) i np. wojska arktyczne defilujące po Placu Czerwonym nie zmniejszą przekonania, że sprawy w kraju nie idą w dobrym kierunku.
Zwłaszcza, że patrząc na trybunę honorową Rosjanie nie mogli oprzeć się wrażeniu, że nie mają na świecie zbyt wielu przyjaciół. I nawet jeśli wielu polityków nie przyjechało przez pandemię, to i tak było wyjątkowo ubogo. Krótka ławka „przyjaciół Rosji” musiała zaniepokoić nawet najtwardszych zwolenników władzy Putina.
Dziś w Moskwie Alaksandr Łukaszenka był niewątpliwie jednym z najbarwniejszych i najbardziej przykuwających uwagę gości zagranicznych. W skromniej reprezentacji z zagranicy prezydent Białorusi w towarzystwie synów był ważny. Nie przyjechał przecież nikt z Zachodu. Chyba żeby za „Zachód” wziąć prezydenta Serbii. Zabrakło nawet gości z Azerbejdżanu i Armenii.
Wśród delegacji z Kazachstanu, czy Mołdawii prezydent Białorusi błyszczał. Zwłaszcza, że w ostatnim czasie Łukaszenka wypowiadał tak wiele słów z pretensjami pod adresem Moskwy. Oskarżał przecież Rosję o próby ingerencji w białoruskie wybory. I zapewniał, że będzie bronil niepodległości Białorusi. Za to dziś do rosyjskich weteranów rzucił: – Przyjechaliśmy do stolicy ojczyzny!
Taka, luźna wprawdzie, ale niewąpliwie szczera deklaracja uznania Moskwy za stolicę ojczyzny musiała zadowolić Rosjan. I potwierdzić kremlowskim dygnitarzom, że na Łukaszenkę mogą liczyć. W jego głowie ciągle istnieje tylko jedna ojczyzna. Ta ze stolicą w Moskwie właśnie.
Nie licząc tego drobnego sukcesu, międzynarodowy efekt dzisiejszej defilady był więcej niż skromny. Głowy państw z poradzieckich republik Azji, albo z nieuznawanych, samozwańczych republik, w rodzaju Abchazji i Osetii Płd., to nie były delegacje na miarę mocarstwowej przemowy Putina. Rosyjski prezydent dużo dziś mówił o pokoju i rosyjskim wkładzie w pokonanie III Rzeszy. A jednocześnie podkreślał, że świat musi wciąż bronić się przed nowymi zagrożeniami.
Przemówienie Putina jest kontynuacją tego co konsekwentnie przekazuje od kilku miesięcy. W tej historyczno-futurystycznej papce jest wielkie zwycięstwo z 1945 r., ale i jest żądanie odpowiedniego do aspiracji mocarstwa miejsca dla Rosji w światowej polityce. Jest pomysł na nową architekturę światowego porządku, czyli rozmowy o kluczowych sprawach tylko między mocarstwami.
Dzisiejsza defilada nie była jednak sukcesem z punktu widenia promocji tych idei. Putin nie był na świecie bardziej słyszany, tylko dlatego, że przemówieniu akompaniował chrzęst czołgowych gąsienic sunących po bruku Placu Czerwonego i huk przelatujących bombowców. Starania prezydenta o międzynarodowy efekt całkowicie przykryły obawy, czy wielkie widowisko ma sens w czasie koronawirusa. I równie silne obawy, czy przywódca, który za chwilę zapewni sobie dożywotnie rządy, ma w ogóle prawo moralizować i kreślić plan dla świata. Nawet, a może zwłaszcza, kiedy podpiera się przy tym pamięcią o zwycięstwie sprzed 75 lat.
Michał Kacewicz dla belsat.eu
Więcej tekstów autora – w dziale Opinie
Redakcja może nie podzielać opinii autora.