Podpisane dwadzieścia cztery lata temu memorandum z Budapesztu nie chroni Ukrainy


Porozumienia budapesztańskie miały zapewnić Ukrainie pokój i bezpieczeństwo. Po ostatnim incydencie w Cieśninie Kerczeńskiej umowa odchodzi ostatecznie do lamusa.

W roku 1994 r. świat wszedł w szczytowy okres samozadowolenia po zakończonej zimnej wojnie. Amerykańskie supermocarstwo nie miało konkurenta. Rosja, spadkobierca sowieckiego imperium, pogrążała się w kryzysie i właśnie zaczynała na swoim terytorium wojnę domową w Czeczenii. Europa się jednoczyła. Świat zachwycał się wtedy „Końcem historii”, książką Francisa Fukuyamy, który dowodził, że po upadku komunizmu świat liberalnej demokracji ostatecznie wygrał i nie czekają go już głębsze podziały i konfrontacje.

W takiej właśnie atmosferze, w Budapeszcie Stany Zjednoczone, Wielka Brytania i Rosja zagwarantowały Ukrainie niepodległość i integralność terytorialną. Kijów zobowiązał się oddać Rosji odziedziczony po ZSRS arsenał jądrowy. Wcześniej podobne gwarancje mocarstw atomowych otrzymała Białoruś i Kazachstan. W zamian w 1992r., Mińsk i Astana podpisały układ o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej i przekazały Rosji głowice pozostałe po armii sowieckiej. Dziś wiadomo, że z tych gwarancji nic nie zostało, a jeden z gwarantów prowadzi nieustanną agresję na Ukrainie, łamiąc nie tylko umowę z 1994 r., ale i wszelkie międzynarodowe standardy.

Gdyby była bomba

Jeszcze w pierwszej połowie lat 90. Ukraina była trzecim mocarstwem atomowym na świecie, po USA i Rosji. W spadku po ZSRS na Ukrainie pozostał potężny arsenał jądrowy: 176 międzykontynentalnych rakiet, 44 bombowce strategiczne, nie licząc rakiet taktycznych. A także 1240 głowic jądrowych.

Tak ogromny arsenał był od początku „końca historii” bólem głowy dla amerykańskiej administracji. Ukraina początku lat 90. była państwem słabym, targanym wojnami mafijnymi, przerażającą korupcją i upadłą gospodarką. Amerykanie obawiali się, że głowice będą wykradzione i rozsprzedane różnym wrogim reżimom (np. Irakowi, Korei Płn., czy Iranowi), albo ugrupowaniom terrorystycznym.

W Budapeszcie Ukraina zrezygnowała z broni jądrowej, w zamian dostała bardzo słabe gwarancje bezpieczeństwa. Źródło: znaj.ua

Dlatego zachodnia dyplomacja nie ustawała w naciskach, najpierw na administrację Leonida Krawczuka, pierwszego prezydenta Ukrainy. A potem kolejnego, Leonida Kuczmy, by zlikwidowali arsenał. Kuczma okazał się bardziej spolegliwy. Potrzebował pieniędzy na ratowanie upadłej gospodarki. Chciał również gwarancji bezpieczeństwa.

Co prawda nikt wtedy nie spodziewał się rosyjskiej agresji. Rosja miała własne problemy. Już wówczas rysowały się potencjalne obszary konfliktu, np. Krym, o którym rosyjscy nacjonaliści już wtedy przebąkiwali, że Ukrainie się nie należy. Kuczma ostatecznie poszedł na układ. Podpisane przez Billa Clintona, Johna Majora, Borysa Jelcyna i Leonida Kuczmę w Budapeszcie memorandum gwarantowało Ukrainie bezpieczeństwo. Trzy mocarstwa miały zapewniać, że nigdy nie będzie naruszone terytorium i państwowość Ukrainy. W zamian Kijów zobowiązał się oddać cały arsenał jądrowy i środki przenoszenia Rosji. Bo to Rosja była prawnym sukcesorem ZSRS. W czerwcu 1996r. ostatnia głowica jądrowa wyjechała z Ukrainy do Rosji. Znaczna ich część była zutylizowana. Ukraina przestała być mocarstwem jądrowym, tak jak Białoruś i Kazachstan.

Wiele lat później, kiedy Rosja zaczęła zagrażać bezpieczeństwu Ukrainy kolejni ukraińscy politycy przyznawali, że rezygnacja z broni jądrowej była błędem. Kilka miesięcy temu w wywiadzie radiowym przyznał to sam Leonid Kuczma. Powiedział, że memorandum budapesztańskie było pomyłką.

Początek historii

Rok temu prezydent Petro Poroszenko powiedział, że gdyby Ukraina nie zrezygnowała w 1994 r. z broni jądrowej, dziś sytuacja byłaby inna.

– Gdybyśmy nie oddali głowic, myślicie, że Rosja by na nas napadła? Oczywiście, że nie. Ale my teraz nie chcemy powrotu arsenału jądrowego, przeciwnie, uważamy, ze polityka nierozprzestrzeniania to droga do światowego bezpieczeństwa – mówił Poroszenko w wywiadzie dla Telewizji Ukraina rok temu.

Wśród ukraińskich polityków i ekspertów idea budowy własnych głowic wraca od czasu do czasu. Podobnie jak krytyka porozumienia z Budapesztu. „Federacja Rosyjska, Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej oraz Stany Zjednoczone Ameryki potwierdzają swoje zobowiązanie do powstrzymania się od stosowania groźby lub użycia siły przeciw integralności terytorialnej bądź politycznej niezależności Ukrainy, i że żadna broń w ich posiadaniu nigdy nie zostanie użyta przeciw Ukrainie, chyba że w samoobronie lub w przypadkach zgodnych z Kartą Narodów Zjednoczonych” – tak brzmi fragment porozumienia z 1994 r.

Rosyjski okręt patrolowy Don taranuje ukraiński holownik Jany Kapu

Tymczasem Rosja dokonała naruszenia terytorium Ukrainy już w 2014 r. zajmując Krym, czy wspierając separatystów na Donbasie. W obu przypadkach Moskwa odrzucała zarzuty. Twierdziła, że to ona została zaatakowana przez agresywną politykę Ukrainy, UE i USA. Podobnie zapewne będzie w przypadku incydentu w Cieśninie Kerczeńskiej, gdzie ukraińskie kutry i holownik były zaatakowane przez rosyjskie okręty. Moskwa w ogóle nie uznaje, że ta sprawa podlega zapisom umowy z 1994 r.

Porozumienie z Budapesztu okazało się martwe. Przede wszystkim dlatego, że umowa nie zawiera żadnych, konkretnych sankcji za jej złamanie. Dyplomaci, którzy ją tworzyli nie zakładali, że kiedyś może dojść do konfliktu między Rosją i Ukrainą. Wierzyli w „koniec historii” i wieczny pokój w Europie. W efekcie dziś Ukraina, sąsiad stosującej agresywną politykę Rosji, nie należący do żadnego paktu militarnego, pozostała bez jakichkolwiek gwarancji bezpieczeństwa.

Wbrew nadziejom z lat 90., historia zaczęła się na nowo, a położone w skrajnie niebezpiecznej strefie graniczącej z Rosją kraje Europy Wschodniej potrzebują nowych gwarancji bezpieczeństwa, lepiej skonstruowanych od porozumień budapesztańskich.

Wywiad
Były ambasador RP na Białorusi: Trzeba być przygotowanym na najgorszy wariant
2018.12.03 13:14

Michał Kacewicz/belsat.eu

Aktualności