Międzynarodowe bójki, hazard, bogactwo i nędza – Grodno lat 30. i 40.

Książka byłego komandosa, a obecnie dziennikarza Rusłana Kulewicza, opowiada o Grodnie sprzed lat. Jej bohaterami są najstarsi mieszkańcy, którzy pamiętają jeszcze „inne miasto”. Podczas prezentacji opisywali swoją wizję tych czasów.

Zbiór „Jedno miasto, różne wspomnienia” („Горад адзін, успаміны розныя”) to 16 historii o Grodnie z lat 30. i 40., które opowiadają jego najstarsi mieszkańcy. Są w niej i pogromy ludności żydowskiej, i wielki przedwojenny biznes, obrona miasta we wrześniu 1939 roku, nowy ład za Niemców i wymiana ludności po 1944 roku. Wszystko poza ideologią, bo wspomnienia są bardzo osobiste, pozbawione nachalnych potępień czy pochwał konkretnych okresów czy ustrojów.

Nie wszyscy rozmówcy Rusłana Kulewicza dożyli dnia publikacji. Jednak kilku bohaterom udało się przybyć na prezentację książki.

Jerzy Kieszkowski

Urodził się w 1928 roku w Warszawie w katolickiej rodzinie. Mieszka w Grodnie od początku lat 30. W latach międzywojennych jego rodzice posiadali w mieście sieć zakładów fryzjerskich.

Jerzy Kieszkowski kiedyś i dziś. Zdjęcie – Wasil Małczanau/Belsat

„Do żony pułkownika Panasiuka na manicure”

W Warszawie mama skończyła kursy manicure, a tata fryzjerstwa. Uczyli się u najlepszych francuskich i włoskich mistrzów. Po jakimś czasie mama, grodnianka, zażądała, by tata, były legionista, wrócił z nią do rodzinnego miasta.

Strzyc się przychodzili do nas bogaci ludzie! Zakłady fryzjerskie mieliśmy pierwszej kategorii, najlepsze. Strzyżenie i golenie kosztowało u nas 1,5 złotego, a w zakładach trzeciej kategorii – 30-40 groszy. Tatę mogli wezwać i do domu. Mama chodziła do dyrektora banku, a żona pułkownika Panasiuka zapraszała ją na manicure. Praca w domu – 2,5 złotego, a dobry klient mógł dać i 5.

„Tata się z zbuntował. Pieniądze go zgubiły”

Rodzina nie była biedna, ale tata się potem zbuntował. Zaczął grac w karty, zdradzał mamę… Zgubiły go pieniądze, stał się hazardzistą. Poza kartami grał też w ruletkę przy obecnej ulicy Telmana [wtedy była to „szemrana dzielnica z domami publicznymi – AK”]. Pieniądze przepadały, a podatki za zakłady fryzjerskie trzeba było płacić. Czasem nie było czym, ale jakoś się to kręciło.

W związku z problemami rodzinnymi zakłady spadły do trzeciej kategorii. Rodzice ostatecznie się rozeszli. Tata wyjechał do Warszawy, a mama została.

Prezentacji książki towarzyszyła wystawa starych fotografii. Zdjęcia – Wasil Małczanau/Biełsat

„Ładne pudełka, które mogą wybuchnąć”. 1-17 września 1939 roku

Na początku wojny mówiono, że w mieście są niemieccy szpiedzy, którzy po ulicach rozrzucają różne ładne pudełka. Podniesiesz i wybuchną! Tak polskie władze ostrzegały, żeby nie podnosić niczego na ulicach.

„Płać 5 marek i wchodź do getta”. Niemiecka okupacja lat 1941-1944

Za Niemca Polakom i Białorusinom żyło się lepiej, niż Żydom. Wiem, że Żydów wywożono z Grodna podczas godziny policyjnej, gdy wszyscy spali i na ulicach nie było ludzi. Gdy ich wywieźli, można było wchodzić do byłego getta. Płać 5 marek i bierz, co chcesz! Ale wiadomo, najlepsze rzeczy Niemcy sami zabrali…

Pelagia Oleszkiewicz

Na świat przyszła w 1932 roku w Warszawie. W 1936 roku jej rodzina przejechała do Grodna. Ojciec pani Pelagii był listonoszem w więzieniu i zginął w 1939 roku.

Pelagia Oleszkiewicz. Zdjęcie – Wasil Małczanau/Belsat

„Dwanaście dni aresztu za gazety dla Prytyckiego „

Jeszcze w Odelsku (wieś obecnie w obwodzie grodzieńskim) tata dwa lata studiował w seminarium, znał łacinę. On i inne języki łatwo poznawał. Kochał czytać. Raz tata postanowił pomóc więźniowi, który poprosił o przyniesienie gazet. Więźniem okazał się Siarhiej Prytycki [białoruski działacz komunistyczny]. Gdy dowiedziało się o tym dowództwo, tata dostał 12 dni aresztu.

Mama nosiła mu do aresztu przesyłki. Tata poprosił o słownik języka francuskiego i… nauczył się, gdy siedział! On i jidysz znał: gdy wchodził do żydowskich sklepów, uważali go za swojego.

Tata pani Pelagii, zginął w pierwszych dniach II wojny światowej. Zdjęcie – Wasil Małczanau/Biełsat

„Pochowali ich w krwi i mundurach”. 1 września 1939 roku

O ósmej rano tata, jak zawsze, był w pracy. Około dziesiątej przybiegła do nas sąsiadka. Powiedziała, że zginął: niemiecka bomba spadła na więzienie. Poszliśmy tam, a pod kapliczką już stało pięć trumien. W jednej był tata z przebitą głową… Zabitych nie myli i nie przebierali: i pochowali ich w krwi i mundurach.

Zdjęcie: Wasil Małczanau/Biełsat

„Tadka przywiązali do czołgu, jako żywą tarczę”. 17 września 1939 roku

Grodna broniła przed „Ruskimi” młodzież, resztki żołnierzy i policji. Dyrektor jednej z fabryk wlewał do butelek mieszankę zapalającą i wydawał ludziom, by przywitali tym czołgi. Wielu młodych wtedy zginęło. W tym i Tadek Jasiński, którego rannego przywiązali do czołgu jako żywą tarczę…

Obrona Grodna 1939

Nie mieli dział i bunkrów, a przez 3 dni powstrzymywali napór Armii Czerwonej. Grodzieńskie Orlęta – nie przeczytacie o nich w podręcznikach do historii.

Opublikowany przez Biełsat po polsku Środa, 20 września 2017

Wielka grupa grodnian zabarykadowała się w obecnym Domu Oficerów [wtedy był to Dom Strzelców – AK]. Ale sowietom udało się rozbić obrońców. Potem rozstrzelali ich na Psiej Górce.

„Chcieli wysłać głęboko wgłąb Rosji”. Po 1944 roku

… Tak, Warszawa była zburzona. Ale nasi krewni przeżyli! Nas tak po prostu nie wypuścili. Chcieli, może, wysłać głęboko wgłąb Rosji, ale nie udało im się tego zrobić. Pierwszy raz, gdy po nas przyszli, schowaliśmy się. Potem już przestaliśmy się bać – nie ruszali nas.

Anatol Piesniak

Urodził się w 1926 roku w Grodnie przy ulicy Wileńskiej w domu, który postawił jego dziad. Prawosławny. Weteran II wojny światowej.

Anatol Piesniak teraz i 70 lat temu. Zdjęcie – Wasil Małczanau/Biełsat

„Przegrał wszystko i powiesił się”

Moja rodzina żyła w żydowskiej strefie – rejonie od ulicy Wileńskiej do wieży strażackiej. Prawie w każdym domu Żydzi mieli tu piekarnię lub sklep. W ogóle, w latach 30. mówili, że cała ulica Dominikańska należała do jednego Żyda, który miał też fabrykę czekolady w Białymstoku. Był on zawziętym graczem w karty i jakoś tak… przegrał wszystko! A potem się powiesił.

„Banda na bandę”

Po szkole graliśmy w piłkę lub robiliśmy „wojny z Żydami” na ulicy Archijerejskiej [teraz to ulica Gorkiego – AK]. Można powiedzieć, że banda szła na bandę. Rzucaliśmy kamieniami i wszystkim, co wpadło pod rękę. Mieliśmy wtedy nawet karbid. Rozrabialiśmy go w butelkach, rzucaliśmy, a on wybuchał!

„Pogromy trwały dwie doby… Na ulice nie wychodziliśmy. Strasznie było”

Z Żydami się przyjaźniliśmy, wiadomo, bo żyliśmy obok siebie. Ale były też straszne pogromy żydowskie. W połowie lat 30. do Grodna na urlop przyjechał polski marynarz. Na tańcach w szkole Reiznera Żydzi pocięli go i pobili o dziewczynę – zmarł. Potem Polacy zrobili w mieście przewrót! Mieszkaliśmy w centrum, z okien widzieliśmy wszystko. Ale na ulicę nie wychodziliśmy. Strasznie było. Pogromy trwały dwie doby, a policja nawet nie próbowała ich powstrzymać. Potem wszystko ucichło i miasto znów żyło zwykłym życiem.

Na prezentację przyszło ponad stu grodnian. Zdjęcie – Wasil Małczanau/Biełsat

„Banany, mandarynki i ananasy – za pieniądze i na zeszyt”

W latach 30 w Grodnie można było kupić wszystko: banany, mandarynki, ananasy – wszelkie przysmaki! Gdy nie starczało pieniędzy, dawali na zeszyt. Handlowali głównie Żydzi. Polakom trudno było prowadzić z nimi interesy, bo tamci ciągle zbijali cenę, a ludzie, wiadomo, kupowali to, co tańsze. Polak w ten sposób zostawał bankrutem i zamykał interes.

„Jedno miasto, różne wspomnienia”. Zdjęcie –Wasil Małczanau/Biełsat

„Rodzinę szykowali na zsyłkę 23 czerwca, ale 22 zaczęła się wojna”

Po 1939 roku zabierali tych, którzy byli bogaci. Nasza rodzina miała wielki dom w centrum. Pokoje wynajmowaliśmy. Rodzinę szykowali na zsyłkę 23 czerwca 1941 roku, a wojna zaczęła się 22. Poszczęściło się nam – zostaliśmy. A za Niemca i tak nas z tego domu wysiedlili, bo on znalazł się w obrębie getta. Mieszkaliśmy przy ulicy Wapiennej, a sąsiadem był naczelnik żandarmerii polowej.

„Nie poznałem miasta, a mnie nie poznała siostra”

W 1944 roku powołali mnie do radzieckiej armii. Zostałem na służbie i po wojnie. Do Grodna wróciłem w latach 60. Nie poznałem swojego miasta… A mnie nie poznała siostra, nie otworzyła drzwi. Poszedłem do mamy. A naszego rodzinnego domu przy Wileńskiej, który budował dziadek, nie oddała ani sowiecka, ani dzisiejsza władza. Chociaż dokumenty wszystkie są. Po wojnie zakwaterowali tam ludzi z wiosek, a teraz są tam jakieś biura… Miasto zupełnie inne, co tam mówić.

Majątek na sowieckiej granicy – historia rodu Bohdanowiczów

Aleś Kirkiewicz, zdjęcia Wasil Małczanau, pj/belsat.eu

Wiadomości