Łukaszenka straszy Białorusinów... „długą ręką Kremla”

Obecny prezydent, do niedawna udający, że nie interesuje go krzątanina politycznych karzełków, nie wytrzymał. I zaczął wylewać pomyje na zyskujących popularność politycznych przeciwników. A przede wszystkim – uwaga – zaczął przedstawiać ich jako marionetki Moskwy.

Ktokolwiek, byle nie on

Kampania prezydencka toczy się wyraźnie nie po myśli władz, które najbardziej boją się ulicy. Pikiety, podczas których zbierane są podpisy pod kandydaturami przyszłych przeciwników Alaksandra Łukaszenki przerodziły się w fenomen już nazwany przez komentatorów „podpisową rewolucją”. Ludzie stoją w ogromnych kolejkach, aby złożyć autograf na rzecz któregoś z alternatywnych kandydatów. A de facto – przeciwko Łukaszence, który trzyma kraj w zastoju i beznadziei. Jednym z głównych haseł tej kampanii jest „Ktokolwiek, byle nie on”.

Opinie
Rozgniewany lud idzie zburzyć mury
2020.06.01 17:54

I obecny prezydent, do niedawna udający, że nie interesuje go krzątanina politycznych karzełków, nie wytrzymał. I zaczął wylewać pomyje na zyskujących popularność politycznych przeciwników. A przede wszystkim – uwaga – zaczął przedstawiać ich jako marionetki Moskwy. Narrację tę zaraz podchwyciła państwowa propaganda.

Dostało się przede wszystkim byłemu prezesowi Biełgazprombanku Wiktarowi Babaryce oraz wideoblogerowi, autorowi kanału „Strana dla żyzni” (Kraj do życia) na YouTube Siarhiejowi Cichanouskiemu. I to przy tym, że komitetu wyborczego tego drugiego nawet nie zarejestrowano – podpisy są zbierane na rzecz jego żony, Swiatłany.

Metamorfozy płomiennego integratora

Ironia losu polega na tym, że Łukaszenka doszedł do władzy w 1994 roku jako płomienny zwolennik reintegracji z Rosją. Podpisał umowę o powołaniu Państwa Związkowego i przez wiele lat jako monopolista eksploatował wizerunek najlepszego przyjaciela Moskwy.

A teraz – wydając związki Babaryki i Cichanouskiego z Rosją (prawdziwe lub zmyślone – to inna historia) jako coś co ma ich skompromitować i jako zagrożenie, były płomienny integrator faktycznie przyznaje, że imperialne intencje Kremla są śmiertelnie groźne dla niepodległości Białorusi. Innymi słowy, żadnej bratniej integracji, o której latami przekonywał niezmiennie prezydent, nie było, nie ma i być nie może.

Na dodatek powstaje logiczne pytanie: kto doprowadził kraj do takiego stanu, że prawie 30 lat po uzyskaniu przezeń niepodległości Kreml może go bez trudu połknąć? Wychodzi na to, że to właśnie sam Łukaszenka, totalnie uwiązując Białoruś do Moskwy – w sferze ekonomicznej, politycznej i wojskowej.

Dopóki płynęły stamtąd tanie zasoby, białoruskiemu wodzowi wydawało się zapewne, że złapał Boga za nogi. Sama rozkosz i dostatnie życie bez jakichś tam „łupieżczych reform” według recept MFW. Ale potem Moskwa zaczęła domagać się mnóstwa drobnych (a nawet wcale nie drobnych) usług za każdą witaminkę, którą dokarmiała. Docisnęła żądaniem „pogłębienia integracji” i 31. mapą drogową, grożącą odebraniem suwerenności.

Wiadomości
Wiadomo, jak Rosja chciała podporządkować Białoruś w zamian za tanią ropę
2020.03.18 11:27

I Łukaszenka rzeczywiście musiał dryfować w stronę niszy obrońcy niepodległości przed podstępnym imperium. Ponieważ oddawać władzy w oddzielnym państwie zupełnie mu się nie chce. Zresztą to akurat ten przypadek, który określa się powiedzeniem „widziały gały, co brały”.

Jak zmienić sens kampanii

Obecnie oficjalny przywódca rozpaczliwie usiłuje zmienić sens kampanii wyborczej. Obronę swojego status quo stara się przedstawić jako obronę niepodległości kraju.

– Wiecie, za czyje pieniądze oni startują – rzucił Łukaszenka pod adresem Babaryki, uważając zapewne, że to wystarczający dowód. A o Cichanouskim powiedział tak: – Wiemy, czyimi samochodami on jeździ i kto go finansuje. Wiemy, skąd on przyjechał, jakie ma obywatelstwo itd.

Wszystko to zabrzmiało w kontekście nie pozostawiającym wątpliwości, że chodzi o Rosję.

Zresztą Bankiera (Babarykę) i Blogera (Cichanouskiego) stawia się w klasycznej sytuacji, kiedy należy udowadniać, że nie jest się wielbłądem. I niby jest się do czego przyczepić. Pierwszy dwadzieścia lat kierował bankiem o rosyjskim pochodzeniu, a drugi prowadził interesy w Moskwie i nawet robił sobie zdjęcia z Ksenią Sobczak. To oczywiście też stało się odkryciem dla zwolenników teorii spiskowych.

Pomówienia zamiast faktów

Tylko i tak są to gołosłowne oskarżenia. Jest przecież, do diabła, banalne domniemanie niewinności. Owszem, korzystać z pieniędzy z zagranicy podczas kampanii nie wolno, ale jeśli są na to żelazne dowody, to wszczynajcie postępowanie, zgodnie z prawem. Pomówiony Babaryka uznał się za pokrzywdzonego i żąda zdementowania tych słów.

A Cichanouski, kiedy jeszcze był na wolności, z łatwością sam zdementował te „demaskujące fakty”. Podkreślał, że całkiem niemałe pieniądze zarobił we własnym biznesie, a poza tym sam tylko rozkręcony kanał w YouTube przynosi ok. 3 tys. dolarów miesięcznie. Jest też crowfounding i inne źródła finansowania. Wiele dają też bezpłatnie ludzie, których przyciągnęła do siebie ta nowa, wyrazista postać. A obywatelstwo zawsze miał białoruskie.

Opinie
Władzom Białorusi pogrożono… kapciem
2020.06.01 17:16

Nietrudno zrozumieć, dlaczego Łukaszenka oraz jego propaganda usilnie głoszą wersję o rosyjskim śladzie ciągnącym się za konkurentami wodza. Ma wyglądać to tak, że nie wczepił się on po prostu w fotel, tylko stoi na straży suwerenności. W dodatku chodzi też o odcięcie poparcia dla Blogera i Bankiera ze strony upolitycznionych obywateli – świadomych narodowo i o orientacji proeuropejskiej. A w końcu represjonowanie przeciwników politycznych można sprzedać Zachodowi jako walkę z rosyjską ekspansją hybrydową.

Strach Łukaszenki i strach Kremla

Ale sprzedać takiego „stracha” własnym wyborcom będzie trudno. Masa prostych ludzi, stojących w kolejkach po „rewolucję podpisów”, raczej nie widzi w związkach z Rosją nic strasznego. Wręcz przeciwnie, to dla nich plus, że nowy prezydent zdoła znaleźć wspólny język z Moskwą, kiedy Łukaszenka kompletnie się z nią skłócił.

I nie chodzi o to, że Kreml jest taki miły i sympatyczny. Tyle, że mainstream politologiczny w Rosji i na Białorusi uważa, że rosyjskie kierownictwo nie ma planu „utrącenia” Łukaszenki na tych wyborach. Choćby nawet dlatego (a są też inne powody), że każda inna figura niż on stanie się bardziej przyjazna i akceptowalna dla Zachodu. Zaś odejście Białorusi na Zachód to egzystencjalna fobia moskiewskich strategów.

Dlatego straszenie, że moskiewskie marionetki przejmą teraz władzę i oddadzą Białoruś Rosji, wydaje się konstrukcją z dykty. Wynika z tego bowiem, że przeciwnicy reżimu zasadniczo powinni siedzieć jak myszy pod miotłą i godzić się z nieskończonymi rządami osoby, która tak im przecież obrzydła.

Długa ręka czy ciężka łapa?

Zresztą Łukaszenka chyba sam nie bardzo wierzy w te propagandowe narracje. I dlatego – dla pewności – przyzwalająco kiwnął palcem szefom resortów siłowych. Cichanouwskiego wsadzono za kratki po ewidentnej prowokacji. Doceńcie finezję tej akcji: do zaczepiania ulicznego trybuna, z Mińska do Grodna przywieziono panią lekkich obyczajów, a zupełnie przypadkiem obok znalazł się OMON ze stolicy… Reszta była kwestią techniki.

Teraz Blogerowi, który stał się drzazgą w miękkim miejscu władzy, mogą „narysować” sprawę karną. Jeżeli padnie polecenie, to równie sprawnie zabiorą się za Bankiera, który też zyskuje szaloną popularność. Dopóki o długiej ręce Moskwy na białoruskich wyborach można tylko dywagować w gronie zwolenników spiskowych teorii dziejów, to ciężka łapa Łukaszenki już zaczęła działać.

Wiadomości
Białoruska „rewolucja podpisów”: Eksperci ostrzegają przed reakcją władz
2020.06.02 14:04

Alaksandr Kłaskouski dla belsat.eu

Więcej tekstów autora – w dziale Opinie.

Redakcja może nie podzielać opinii autora.

Aktualności