W białoruskich aptekach brakuje maseczek i wykupiono niemal wszystkie środki do dezynfekcji, a koronawirus stał się wiodącym tematem rozmów. Ani w mediach, ani w supermarketach czy na ulicach nie widać jednak oznak paniki.
– Nie udało mi się kupić maseczek, chociaż byłam w kilku aptekach. Nie ma też płynu do dezynfekcji, który zazwyczaj zalega na półkach litrami. Bez problemu dostałam jednak mydło antybakteryjne, a pani w aptece doradziła mi środek antyseptyczny, który można samemu rozmieszać z wodą i używać do dezynfekcji rąk – opowiada jedna z klientek centrum handlowego w Mińsku.
– Jest normalnie. Tak, jak zwykle. Spore kolejki do kas, ale nikt nic sobie nie wyrywa i nie robi zapasów. Jest trochę młodzieży z piwem – raportuje z innego supermarketu Dzianis.
Dasza, trenerka z modnej w Mińsku siłowni Moby Dick skarży się wprawdzie, że kilka osób tymczasowo zrezygnowało z zajęć w obawie przed zarażeniem koronawirusem. Ani siłownia, ani znajdujące się w pobliżu restauracje i kawiarnie nie wyglądają jednak na opustoszałe. Na ulicach widać pojedyncze osoby w maskach, ale trudno mówić o jakiejś radykalnej zmianie w mieście.
– Nasza firma przeszła na pracę z domu, ale jest to dobrowolne. Prosili, by w domu pozostali zwłaszcza ci, którzy korzystają z transportu miejskiego – opowiada Ihar, który pracuje w firmie IT.
Na Białorusi potwierdzono oficjalnie 27 przypadków zakażenia koronawirusem. Dojdzie do tego wkrótce zapewne kolejne pięć osób, u których wstępne testy wypadły pozytywnie.
Białorusini przyjeżdżający do kraju, zwłaszcza z krajów z poważną sytuacją epidemiologiczną, są poddawani kontrolom na granicy. W razie potrzeby przeprowadzane są testy. Służby medyczne starają się także precyzyjnie lokalizować osoby, które mogły mieć kontakt z zakażonymi. Imprez masowych, z wyjątkiem tych z udziałem zagranicznych gości, nie odwołano.
– Jak spojrzę na swoje konto w Instagramie, to mam wrażenie, że wszyscy imprezują i nie przejmują się żadnym wirusem. Weekendowy standard – mówi napotkana Alesia.
Władze nie zdecydowały się ani na zamknięcie granicy, ani na kwarantannę w placówkach nauczania. Według ministerstwa zdrowia zamknięcie granic nie zatrzyma migracji wirusa SARS-CoV-2, zaś zamknięcie szkół i przedszkoli spowoduje dodatkowe zagrożenie dla ludzi starszych. Bo to do babć i dziadków odeślą swoje dzieci pracujący rodzice.
– Gdy czytam, co dzieje się w innych państwach, patrzę na krążące w sieci zdjęcia opustoszonych półek sklepowych, zaczynam się stresować. Potem włączam naszą białoruską telewizję i momentalnie się uspokajam. Wszystko jest okay, wszystko pod kontrolą – śmieje się Dzianis.
Pandemia i zagrożenie koronawirusem są w czołówkach mediów, ale nie ma atmosfery paniki wokół tej sprawy. Oficjalny przekaz jest ściśle kontrolowany, a informacje dotyczące sytuacji epidemiologicznej pochodzą prawie wyłącznie z jednego źródła, którym jest białoruski resort zdrowia. Obraz, który przedstawia ministerstwo, jest przejrzysty i czytelny, a ewentualne „nieoficjalne wersje”, w tym te zawierające teorie spiskowe, które pojawiają się w sieciach społecznościowych, mają raczej marginalne znaczenie.
Od mieszkańców Mińska można usłyszeć komentarze, że „jak zwykle władze na pewno nie mówią nam wszystkiego” albo – że „wszyscy już dawno mają tego wirusa”. Przebija w nich ton znużenia. Pojawiają się wręcz głosy, że sytuacja na Białorusi jest zbyt spokojna, tzn., że władze powinny głośniej mówić o zagrożeniach, związanych z epidemią.
W niedzielnym apelu białoruskie środowisko Telegram-blogerów zaapelowało do władz o zaprzestanie wygłaszania „uspokajających oświadczeń, po których ludzie przestają brać odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo i kontrolę sytuacji”.
Blogerzy domagają się wprowadzenia kwarantanny w szkołach i przedszkolach, ścisłych kontroli medycznych na granicy i specjalnych komunikatów ze strony władz, w których wyjaśniono by, jak poważne zagrożenia niesie ze sobą rozprzestrzenianie się koronawirusa SARS-CoV-2.
cez/belsat.eu wg PAP