Jacek Bławut: Białorusini lgną do kina dokumentalnego WYWIAD


Znany polski dokumentalista opowiada o współpracy z białoruskimi twórcami, którzy starają się dokumentować realia swojego kraju. Pomaga im w tym Biełsat.

Piotr Czerkawski: W programie tegorocznego Krakowskiego Festiwalu Filmowego znalazły się dwa filmy dokumentalne wyreżyserowane przez białoruskich reżyserów – „Summa” Andreja Kuciły i „Czysta sztuka” Maksima Szweda, których był pan opiekunem artystycznym. Jak nawiązał pan współpracę z filmowcami z Białorusi?

Wiadomości
Reżyser Andrej Kuciła nagrodzony Srebrnym Lajkonikiem
2019.06.02 16:52

Jacek Bławut: – Kilka lat temu zostałem zaproszony do Mińska, by – razem z wybitnym białoruskim reżyserem Wiktarem Aślukiem – poprowadzić warsztaty kina dokumentalnego z grupą młodych Białorusinów. Nie wiem jak dla nich, ale dla mnie na pewno było to ważne spotkanie.

Jakie konkretnie były następstwa prowadzonych przez pana warsztatów?

– Dwoje uczestników, Lubę Ziamcową i właśnie Maksima Szweda, zaprosiłem do studiowania w Szkole Wajdy. Myślę, że te studia sporo im dały, bo zapewniły warunki pracy, które na miejscu, na Białorusi, są trudne do osiągnięcia.

– Z okazji przyjazdu na warsztaty odwiedził pan ten kraj po raz pierwszy. Jakie wrażenie zrobiła na panu wówczas białoruska rzeczywistość?

Jacek Bławut (3. od prawej) spotkał się w Mińsku z białoruskimi dokumentalistami w 2015 r.
Zdj. J. Gawryluk

– Żeby wypowiadać się wiążąco o Białorusi, musiałbym tam, rzecz jasna, trochę pomieszkać, ale moje pierwsze spostrzeżenie było takie, że ludzie żyją tam spokojniej, chodzą po ulicach wolniej niż Polacy. Oczywiście, nam wydaje się, że żyjąc w kraju niedemokratycznym Białorusini są nieszczęśliwi, ale może to „g… prawda” i tak naprawdę nieszczęśliwi jesteśmy my?

Z drugiej strony czuć na Białorusi pewną mechaniczność działań, poczucie zamknięcia na zewnętrzny świat, co na pewno nie jest stanem pozytywnym. Moje emocje były więc intensywne, ale, jak pan widzi, sprzeczne.

– Wróćmy do warsztatów. Za co polubił pan wówczas swoich podopiecznych?

– Choćby za ich wielką erudycję. Myślę, że młodzi białoruscy filmowcy wiedzą o kinie więcej niż ich polscy rówieśnicy, czasem ma się wrażenie, że oni po prostu oddychają sztuką. Spodobało mi się, że przy okazji – podobnie jak ja i moi koledzy w czasach studenckich – tak bardzo lgną do kina dokumentalnego. Dziś to coraz rzadsza postawa, a wielu młodych filmowców interesuje tylko kręcenie fabuł.

Skąd u młodych Białorusinów tak duże zamiłowanie do dokumentu?

– Mam nadzieję, że dostrzegają w nim jakąś czystość, ale ważne są również czynniki pragmatyczne. Filmy dokumentalne są stosunkowo tanie i łatwe w realizacji, a jako że kinematografia białoruska nie jest szczególnie potężna, realizacja fabuły jest dla młodych filmowców zadaniem praktycznie niewykonalnym.

– Czy myśli pan, że spojrzenie Białorusinów na kino dokumentalne ma w sobie coś szczególnego?

– Podoba mi się, że białoruskie dokumenty, z którymi miałem do czynienia, nie mają nic wspólnego z siermiężnym, reportażowym kinem ograniczającym się po prostu do opisu zastanej rzeczywistości. Białorusini czują, że kino dokumentalne jest sztuką przez duże „S”, bardzo dbają o kwestię formy, mają w sobie zamiłowanie do eksperymentu, artystycznego ryzyka. To podejście bardzo mi bliskie, bo sam – podobnie jak Wojciech Wiszniewski czy Bogdan Dziworski – zawsze myślałem o dokumencie bardzo podobnie.

– Co jeszcze mógłby pan powiedzieć o specyfice białoruskiego kina?

– W wielu filmach podoba mi się świeżość spojrzenia, która ujawnia się pomimo tego, że poruszane przez reżyserów tematy wydają się uniwersalne i dobrze znane. Białoruscy filmowcy mają wielkie serca, wydają się autentycznie zainteresowani drugim człowiekiem i są gotowi, by dać mu wiele z siebie. Te wszystkie wartości dawniej, jeszcze za komuny, były ważne też w Polsce, ale ostatnio coraz bardziej zanikają. Tymczasem wśród Białorusinów wciąż mają się dobrze. Może zawsze jest tak, że z perspektywy kogoś, kto żyje w gorszych warunkach i ma ograniczone możliwości, paradoksalnie widać więcej?

– Zatrzymajmy się nieco dłużej nad oboma, prezentowanymi w Krakowie, filmami. Jak wspomina pan współpracę z Maksimem Szwedem nad „Czystą sztuką”?

Wiadomości
Białoruskie władze stawiają na Malewicza: wywiad z reżyserem filmu „Czysta sztuka”
2019.05.27 10:00

– Spotykaliśmy się z Maksem często i intensywnie. Koncepcja filmu ulegała zmianom, projekt ewoluował, pojawiały się nowe materiały. Droga była więc kręta i pod górkę, ale warto było się w nią wybrać, bo Maks udowodnił, że jest reżyserem przewrotnym i widzi w otaczającym świecie więcej niż można by się spodziewać na pierwszy rzut oka.

W „Czystej sztuce” opowiada o trudnych sprawach w sposób łagodny, dzięki czemu nikt nie będzie mógł poczuć się przez niego dotknięty czy zraniony. Poza tym Maks chciał zrobić film osobisty, w którym zaproponuje oryginalny punkt widzenia na kraj, w którym żyje i świat, który go otacza. Podczas gdy ja mogłem przyjrzeć mu się z zewnątrz i mam wrażenie, że na styku tych dwóch perspektyw urodziło się coś ciekawego.

– Co natomiast może pan powiedzieć o Andreju Kucile i jego „Summie”?

– Andrej, którego poznałem na warsztatach w Kijowie, jeszcze przed moim przyjazdem do Mińska, to chłopak z charakterem. Wie, czego chce, ale, co ważne, ma w sobie pokorę i umie słuchać drugiego człowieka.

Pamiętam moment, gdy przyniósł mi do oceny pierwszą wersję „Summy”. Kiedy ją oglądałem, miałem sporo uwag i obawiałem się, że ich wysłuchanie będzie dla Andreja strasznie bolesne, bo przecież każdy młody twórca jest przywiązany do tego, co nakręcił. Umówiłem się z montażystą, że będziemy delikatni i powiemy Andrejowi, że nasze sugestie zmian to tylko propozycje. Początkowo Andrej trochę się ilością tych „propozycji” podłamał, ale spędził całą noc w montażowni i następnego dnia powiedział: „Panowie, macie rację, po waszych sugestiach wygląda to o wiele lepiej”. Poczułem wtedy, że zaczął naprawdę łapać o co chodzi w kręceniu filmów i „Summa” może okazać się czymś naprawdę wyjątkowym.

– Andrej wspomniał mi, że pierwotna wersja filmu trwała 100 minut. Skróciliście go więc aż o połowę.

– Liczba sukcesów festiwalowych dowodzi, że zmiany były korzystne. Wszystkie te nagrody i zaproszenia trochę nas zaskoczyły, bo miałem wrażenie, że zachodnie festiwale typu IDFA idą czasem na łatwiznę, promują głównie filmy wyróżniające się mocnym, kontrowersyjnym tematem. Tymczasem okazało się, że nie jest tak źle. „Summa” jest filmem ulotnym i subtelnym, a w Amsterdamie doskonale go zrozumiano.

Foto
Film o Andrzeju Strumille wygrał prestiżowy festiwal w Amsterdamie. Powstał przy pomocy Biełsatu
2018.11.22 10:42

– Na zakończenie zapytam, co, pańskim zdaniem, musi stać się, żeby białoruskie kino rozwinęło się jeszcze bardziej, a kolejni filmowcy osiągnęli sukcesy na miarę Kuciły i Szweda?

– Białorusini powinni jeszcze bardziej otworzyć się na nas – najbliższych sąsiadów. Chętnie podzielimy się swoim doświadczeniem i funduszami. Wystarczy popatrzeć, jak działa to na Ukrainie, gdzie od lat jeździmy bardzo często, prowadzimy masę warsztatów i zajęć, mamy wielu współpracowników. W pewnym sensie wychowaliśmy całe pokolenie tamtejszych filmowców.

Istnieją możliwości, żeby na Białorusi powtórzyć coś podobnego. Wystarczy dobra wola z ich strony i wsparcie finansowe polskich instytucji. Wiadomo, że sam Biełsat takiej współpracy nie udźwignie. Potrzebne jest wsparcie PISF-u. Mam nadzieję, że wciąż będziemy mogli na nie liczyć.

Z Jackiem Bławutem rozmawiał Piotr Czerkawski

Piotr Czerkawski:Krytyk filmowy, dziennikarz. Zdobywca Nagrody Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej w kategorii Krytyka Filmowa. Obecnie kończy pracę nad zbiorem wywiadów z polskimi reżyserami, która ukaże się nakładem Wydawnictwa Czarne. Członek Europejskiej Akademii Filmowej.

Jacek Bławut: Operator, scenarzysta i reżyser. Wykładowca w szkołach filmowych w Berlinie, Hanowerze i Toruniu, a także w Mistrzowskiej Szkole Reżyserii Andrzeja Wajdy w Warszawie i PWSFTviT w Łodzi. Od 2003 jest członkiem Europejskiej Akademii Filmowej.

belsat.eu

Aktualności