Festiwal imienia Łukaszenki. Wielka impreza w małej ojczyźnie prezydenta


Już ósmy raz w rodzinnej wsi Alaksandra Łukaszenki organizowany jest „prawdziwy festiwal” z okazji Nocy Kupały. Władze starają się rozmachem i jakością imprezy pokazać, jak ważna dla reszty Białorusi jest mała Aleksandryja.

Problem w tym, że ludzie doświadczeni w organizacji imprez masowych nie chcą ryzykować i brać na siebie odpowiedzialności. Urzędnicy zakasują więc rękawy i biorą się za pracę nad ramówką imprezy. Ze „współczesnego festiwalu” wychodzi przy tym wielki kiermasz.

Nasi korespondenci odwiedzili pierwszy dzień zabawy, by odnaleźć pięć powodów, dlaczego należy tam pojechać. Ale znaleźli tylko jeden – jeśli kochacie tanie białoruskie piwo i szaszłyki, ten festiwal jest dla was.

Kupalle 2018 w niczym nie odróżnia się od wszystkich poprzednich, poza rozmachem. W porównaniu z wcześniejszymi edycjami, zwiększyła się powierzchnia festiwalu, ale nie zmieniło się jej wykorzystanie. Na imprezie ku czci prezydenta królują ogródki piwne, punkty białoruskich zakładów pracy oraz namioty instytucji edukacji i kultury. Warstwa muzyczna była dla zebranych najmniej interesująca.

Lokalizacja

Agromiasteczko Aleksandryja znajduje się w rejonie szkłowskim obwodu mohylewskiego. Na czas festiwalu w osiedlu wstrzymano ruch drogowy. Przed wjazdem do miasteczka utworzono improwizowany parking, z którego co 5 minut kursują na pole festiwalowe rejsowe autobusy. Cena przejazdu jest standardowa – 50 kopiejek. Można też przejść się pieszo. Są też dodatkowe rejsy autobusów i pociągów z Mohylewa.

By trafić na Kupalle, trzeba przejść przez całe miasteczko – impreza zorganizowana jest na łące nad brzegiem Dniepru. By goście nie ugrzęźli w błocie, całe pole festiwalowe zostało wyścielone płytami, a ścieżki wysypano tłuczniem.

Uczestnicy

Jak to bywa z białoruskimi imprezami państwowymi, jedni organizują je pod przymusem, inni są zmuszeni do uczestnictwa. Większość gospodarzy i gości festiwalu to właśnie pracownicy budżetówki. Wykręcić się od tego nie można.

A trzeba się pokazać jak najlepiej. Dziwnie więc obserwować, jak dom starców reklamuje się za pomocą stoiska garmażeryjnego, a państwowy wiejski sklep zachęca do picia samogonu – bez względu na prohibicję.

Kto przyjechał?

Handlarze i rzemieślnicy mogli się tam wystawiać zupełnie bezpłatnie. Żadnych zasad – tylko przyjedź i handluj. W ten sposób organizatorzy rozwiązali dwa problemy na raz: rozwinęli skalę przedsięwzięcia i ograniczyli koszta produkcji. Za darmowymi stoiskami stanęła armia handlarzy mydłem i powidłem – od torebek i kapeluszy po chińską tandetę. Dzięki brakowi opłat, ceny towarów były niższe, niż na innych festiwalach. Dla porównania, miejsce na Słowiańskim Bazarze kosztuje Białorusinów 75 rubli, a obcokrajowców 150 rubli.

Do Aleksandryi przyjechali i ci, którym organizatorzy sami zapłacili za udział. Oczywiście nie bezpośrednio, a zwracając koszty drogi, noclegu i wyżywienia. Reprezentacje rzemieślników z Rosji, Ukrainy i Litwy zaprosili mohylewscy urzędnicy.

Food court

Na prezydencką fiestę ludzi ściągnęło tanie jedzenie picie. Szaszłyki i piwo są tu o połowę tańsze niż na innych festiwalach. Usiąść można było za stołami dostarczonymi przez państwowy koncern piwowarski Krynica. Ale i na państwowym święcie nie obyło się bez drobnych przekrętów – wieczorem piwo było już dwa razy droższe.

Każdy punkt gastronomiczny proponował ten sam zestaw dań: szaszłyki, kurczaki, bliny i czebureki. Można też było kupić sezonowe owoce – wiśnie, czereśnie i porzeczki. Handlować przyjechały głównie zakłady państwowe, a prywatnych było mało – kilka stoisk z kawą, watą cukrową i pop-cornem. Była też knajpka z kuchnią litewską.

Bezpieczeństwo

Na każdym festiwalu jest ochrona. Jednak w Aleksandryi nie broni ona uczestników, a przed uczestnikami. Wejść na imprezę można jedynie przez punkty kontrolne, w których kieszenie każą wywracać na lewą stronę.

Kontrolę osobistą prowadzą mężczyźni i kobiety. Niektórzy z nich są bezlitośni . Dowiedzieliśmy się, że nawet akredytowani dziennikarze jednego z mohylewskich mediów nie mogli wejść ze swoim sprzętem i musieli oddać aparat do przechowalni. Po kilku godzinach incydent został wyjaśniony.

Za ogrodzeniem ochrony było jeszcze więcej – koncentracja milicjantów w cywilu na kilometr kwadratowy zaskakiwała. Stróże prawa byli wszędzie i obserwowali wszystko.

Bezpłatny festiwal nie jest bezpłatny

Święto w małej ojczyźnie Alaksandra Łukaszenki, do tego z jego udziałem, zwyczajnie nie może być biletowane. Przecież to człowiek z ludu i dla ludu. Pieniędzy za wejście nie brano, towary były tanie, by każdy mógł kupić sobie kufelek albo dwa. Niezrozumiałym jest więc to, dlaczego organizatorzy zażądali pieniędzy za wejście na koncert.

By posiedzieć na plastikowych krzesełkach w towarzystwie Łukaszenki, trzeba było zapłacić 29 rubli. Jak powiedziała nam uczestniczka koncertu, „poszli tam ci, którzy musieli”.

Część muzyczna

Najsłabszą ze słabych stron Kupalla jest koncert. Z plakatów dowiedzieliśmy się, że powinna wystąpić plejada gwiazd wschodnioeuropejskiej estrady – szansonista Siergiej Trofimow (Zasłużony Artysta Federacji Rosyjskiej), białoruski zespół „Siniaja pruszka”, ukraiński piosenkarz Mykoła Hnatiuk oraz ukraińska deputowana i gwiazda pop Tajisija Powalij.

Publika nie doceniła jednak poziomu sprowadzonych na wieś wykonawców i koncert był jedynie tłem dla jarmarku. Ludzie z biletami w rękach (wydanymi w zakładach pracy) nie znali nawet nazwisk artystów. Wszyscy czekali na najważniejszą z gwiazd – prezydenta Łukaszenkę.

Koncert opóźniony

„Festiwalowe fatum 2018” nie ominęło i Kupalla w Aleksandryi. Tuż przed początkiem gali rozpoczęła się nawałnica. Ludzie już zajęli miejsca przed sceną, gdy z głośników ogłoszono: „Schowajcie się w namiotach, przeczekamy deszcz”.

W wejściu do wielkiego namiotu miejskich zakładów spożywczych Aleksandryjskaje szybko stanęła ochrona, która nie pozwoliła ludziom uciec przed ulewą. Jedynie kobiety i dzieci jakoś przeniknęły do środka. Deszcz pokazał, że organizatorzy podjęli dobrą decyzję, pokrywając cały teren płytami. Dzięki drewnianym podłogom dało się poruszać. Plus dla urzędników.

Główna niespodzianka imprezy

Nie przemyśleli oni jednak tego, że deszcz rozmyje grunt także na parkingu. Samochody parkujące w najniższym sektorze pola rozjeździły miękkie podłoże i wkrótce wyjazd przeistoczył się w płynną mieszaninę trawy, ziemi i wody. Samodzielny wyjazd okazał się niemożliwy.

Z pomocą ruszyła drogówka i strażacy. Znalazły się też dwa traktory, które wyciągały z parkingu samochód po samochodzie. Kilka maszyn pozderzało się w błocie – milicjanci musieli więc też zaprotokołować stłuczki.

Ewakuacja parkingu została przy tym przerwana na pół godziny – Alaksandr Łukaszenka opuszczał swój festiwal. Przy czym parking jest kilka kilometrów od miasteczka i prezydent koło niego nawet nie przejeżdżał.

Festiwal imienia Alaksandra Łukaszenki

Wszyscy goście imprezy, w jakim by celu nie przyjechali, musieli przejść przez szkołę, w której uczył się przyszły prezydent. Jedynie za jednego rubla można było zobaczyć oryginalną ławkę, na której siadał młody Sasza (fotografowanie zabronione) i obejrzeć poświęconą mu wystawę.

Kupalle w Aleksandryi spokojnie można nazwać Festiwalem imienia Łukaszenki. Wszyscy dobrze wiedzą, że muzycy grają dla Łukaszenki, ochrona strzeże Łukaszenki, goście przyjechali zobaczyć Łukaszenkę. To wokół niego wszystko się tu kręci. Jak i w reszcie kraju…

Czytajcie również:

as, pj/belsat.eu

Aktualności