Eduard Limonow - skandalista, który przegrał z Putinem i zarazą

W 2012 roku Limonow wspierał jeszcze antyputinowską opozycję. Poglądy zmienił po aneksji Krymu w 2014 r.
Zdj. Sergey Karpov / TASS / Forum

Dziś w Moskwie pochowano Eduarda Limonowa rosyjskiego pisarza i lidera ruchu nacjonalbolszewickiego w Rosji. Wieść o śmierci tego enfant terrible rosyjskiej literatury i polityki zniknęła w powodzi informacji o epidemii. Pisarz, który całe życie swoje życie walczył o zdobycie sławy i pełni władzy, patrząc obiektywnie poniósł klęskę. Nie dość, że pod koniec życia został ograny przez Putina, to los sprawił, że jego śmieć spowodowana nieudaną operacją, przeszła prawie niezauważona.

Nie był to pisarz wielki, bo gros jego książek, jeśli nie wszystkie, to opowieści autobiograficzne oparte na obsesyjnym wątku zdobywania kontroli nad własnym życiem. Ale jednak przez swój rozmach i łotrzykowską legendę zdobył sobie popularność w świecie.

W Polsce jest znany ze swojej najgłośniejszej powieści „To ja Ediczka”. Akurat jest to lektura godna przeczytania i nawet nieco ocierająca się o geniusz. Pisana z pozycji nowojorskiego losera, upadłego na dno społeczeństwa sowieckiego imigranta. To opowieść o wydobywaniu się z upadku. Prawdziwy rosyjski hymn na cześć życia, idący wbrew tradycyjnej zachodniej dekadencji. Lektura godna polecenia szczególnie osobom uważającym, że zostały przygniecione brzemieniem losu.

Powieść napisana w ulubionym przez Limonowa skandalizującym stylu zawierała np. pornograficzne opisy ekscesów przyszłego lidera narodowo-bolszewickich radykałów. Jednak te wyczyny (we Francji książka wyszła pod tytułem „Rosyjski poeta woli dużych murzynów”) nie przeszkodziły mu w stanięciu po latach na czele faszyzującej rosyjskiej organizacji. Zresztą patrząc na zachowania ideologicznego konkurenta Eduarda Limonowa w wersji soft, a więc Władimira Żyrinowskiego, to chyba taka rosyjska tradycja.

“Ediczka” to dla Polaka postać niemal odrażająca. Piewca Związku Sowieckiego i specyficznego rosyjskiego nacjonalizmu i imperializmu. Miłośnik Stalina i Berii. Do tego uczestnik rzezi w byłej Jugosławii. W internecie można znaleźć znamienną scenę nagraną przez serbską telewizję, na której widać, jak pisarz oddaje serię z karabinu maszynowego w stronę oblężonego Sarajewa.

Mimo to warto czytać jego książki, szczególnie te opisujące młodość autora. To barwny alternatywny przewodnik po ZSRR lat 60. Limonow, a właściwie Eduard Sawienko, spędził młodość w kompletnie zsowietyzowanym i zrusyfikowanym ukraińskim Charkowie. Pochodził z rosyjskiej rodziny i na kartach jego książek ukraińskość prawie nie istnieje. Jedyna mówiąca po ukraińsku postać w jego powieściach to groteskowy antysemita, dziennikarz ukraińskojęzycznej gazety. Szybko porzucił szkolę, przystąpił do bandy ulicznych rzezimieszków, którzy rządzili wtedy robotniczymi dzielnicami wielkich miast.

Potem wkręcił się w środowisko lokalnej bohemy, zaczął stawiać pierwsze kroki w poezji, związał się ze starszą o wiele lat kobietą. Dorabiał sobie szyciem deficytowych wtedy w ZSRR jeansów. Przeprowadził się do Moskwy, związał się z Jeleną, dzieckiem sowieckiej elity i razem ruszyli na podbój Nowego Jorku. I wtedy zamiast wzlotu, Limonow spadł na dno. Okazał się być nikomu niepotrzebnym imigrantem. Przeciwnie do jego partnerki, która wdała się w romanse z możnymi i zaczęła robić karierę modelki. Ten upadek i powolne podnoszenie się z dna pisarz opisał właśnie na kartach powieści „To ja Ediczka”.

Życie Limonowa charakteryzowała zawsze perwersja. Z ZSRR uciekł do USA jako antysowiecki dysydent. Jednak choć znał realia panujące w ojczyźnie, zaczął krytykować amerykański kapitalizm z pozycji komunistycznych. To zresztą mogło być przyczyną jego sukcesu. W środowiskach lewicowych, taki emigrant-komunista mógł uchodzić za ciekawostkę. Właśnie dzięki lewicowym koneksjom miał dostać francuskie obywatelstwo, gdy zamieszkał w Paryżu w połowie lat 80 ubiegłego wieku.

Po powrocie do Moskwy w 1994 r. stanął na czele Partii Narodowobolszewickiej łączącej w swojej ideologii faszyzm i komunizm. Limonowcy występowali pod charakterystyczną eklektyczną flagą: na czerwonym tle widniało białe koło, w którym umieszczono sierp i młot lub alternatywnie rysunek granatu zwanego w Rosji “limonką”, czyli cytryną.

Nacboły, jak ich nazywano, byli latami najbardziej bezkompromisowymi krytykami rosyjskiej rzeczywistości. To oni nadstawiali głowę w opozycyjnych demonstracjach, trafiali do więzień. Ponad rok w rosyjskim więzieniu spędził sam Limonow, skazany za działalność terrorystyczną.

Limonow widział się wtedy w roli nowego Lenina, który doprowadzi do nowej rosyjskiej rewolucji. Zapuścił leninowską bródkę, po ulicach chodził w czarnym skórzanym płaszczu i czapce leninówce. Inaczej jednak niż wódz rewolucji październikowej, został ostatecznie brutalnie wykiwany przez „cara”. Może dlatego, że jak na ironię dzisiejszy rosyjski władca zaczynał swoją karierę w tym samym miejscu, w którym Limonow – jako uliczny chuligan.

Ruch nacbołów, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zamarł i stracił rewolucyjny zapał w momencie, gdy Władimir Putin postanowił przyłączyć Krym. Limonowcy z entuzjazmem stanęli bowiem po stronie Kremla i ruszyli na front w Donbasie. Limonow, który całe życie drapał się na szczyt szczytów, by zyskać sławę i władzę, praktycznie znikł. Chyba nie umiał odnaleźć się w tej nowej sytuacji. Miarą upadku jego idei była współpraca z portalem Russia Today. Inny narodowobolszewicki pisarz Zachar Prilepin poszedł zresztą jeszcze dalej i przyjął godność konsultanta ds. zmian w konstytucji Rosji, które zapewnią Putinowi dozgonną władzę.

I można powiedzieć, że stało się jak w ulicznych porachunkach na charkowskiej ulicy: kremlowski chuligan wybił kły chuliganowi Sawience.

Jakub Biernat/belsat.eu

INNE TEKSTY AUTORA W DZIALE OPINIE

Redakcja może nie podzielać opinii autora.

Aktualności