Czy protesty na Bałkanach to wstęp do nowej fali rewolucji?


Przez Bałkany przetacza się fala antyrządowych protestów. Serbowie mają dość prezydenta, sojusznika Rosji, a Czarnogórcy i Albańczycy swojej prozachodniej władzy.

W Belgradzie i innych miastach Serbowie protestują od trzech miesięcy. Co sobotę zbierają się na głównych placach i domagają się ustąpienia prezydenta Aleksandara Vučicia. Chcą też odejścia rządzącej Serbskiej Partii Postępowej. Oskarżają władze o autorytaryzm, korupcję i blokowanie proeuropejskich aspiracji. W ostatnią sobotę pokojowa demonstracja przerodziła się w zamieszki. Rozwścieczony tłum wdarł się do siedziby państwowej telewizji RTS, tuby propagandowej władzy. Doszło do starć z policją.

W tym samym czasie areną podobnych, gwałtownych protestów i walk z policją były stolice Albanii i Czarnogóry: Tirana i Podgorica. Bałkańskie protesty mają wspólny mianownik: zmęczone rządami skorumpowanych i sięgających po autorytarne metody polityków społeczeństwa domagają się zmian. Ich protesty radykalizują się i coraz bardziej przypominają np. ukraińską Rewolucję Godności, albo serbską rewoltę przeciw Slobodanowi Miloševiciowi z 2000 r.

Tuba reżimu

Manifestanci w Belgradzie, Niszu i Nowym Sadzie krzyczą: „Zrezygnuj!” i „Jest skończony!”. To takie same hasła, jakie towarzyszyły obalaniu w 2000 r. serbskiego dyktatora Slobodana Miloševicia. Wtedy demonstranci zdobyli siedzibę telewizji RTS.

Alaksandar Vučić w latach 90. był skrajnym nacjonalistą, dziś wypiera się tej przeszłości. Źródło: youtube.com

Zresztą Vučić ma z dyktatorem wiele wspólnego. W latach 90. pracował w rządzie Miloševicia. W wieku dwudziestu czterech lat został ministrem informacji. Odpowiadał za skrajnie nacjonalistyczną propagandę atakującą Albańczyków, Bośniaków i Chorwatów i podsycającą ogień bałkańskich wojen.

– Za każdego Serba zabijemy setkę muzułmanów – przemawiał wówczas dzisiejszy prezydent i paradował w koszulce z podobizną wodza skrajnych nacjonalistów Vojislav Šešelja.

Vučić stał przy Miloševiciu do końca. Kiedy dyktator rozpoczął czystki etniczne w Kosowie, media podległe ministrowi informacji tłumaczyły, że kosowscy Albańczycy mnożą się jak króliki i zagrażają serbskiej tkance narodowej. Za swój udział w propagandzie przeprosił dopiero niedawno, bo w 2014 r., kiedy stanął na czele rządu jako premier. Trzy lata później stojąc na czele Serbskiej Partii Postępowej wygrał wybory prezydenckie.

Dzięki umiejętnemu żonglowaniu mieszanką haseł umiarkowanie nacjonalistycznych i proeuropejskich. Zapewniał, że epizod z czasów Miloševicia to błąd młodości i teraz został demokratą. Wybory prezydenckie wygrał jednak w dość kontrowersyjny sposób.

Następnego dnia po wyborach na ulice serbskich miast wylegli głównie ludzie młodzi. Skandowano, że wybory były sfałszowane. Zanotowano wiele przypadków głosowania noworodków, albo osób urodzonych w… XIX wieku. Od tego czasu protesty towarzyszyły rządom Vučicia nieustannie. Opozycja i młodzi Serbowie zarzucają mu cenzurowanie mediów, autorytarne ciągoty, skrywaną antyeuropejskość i niechęć do integracji z UE oraz uległość wobec Moskwy.

Putin w Belgradzie

Sześć dni przed zwycięstwem w wyborach w 2017 r. Alaksandar Vučić pojechał do Moskwy. Zdjęcia wysokiego na prawie dwa metry Serba i drepczącego obok Władimira Putina były pokazywane nieustannie w belgradzkich mediach. Uścisk dłoni prezydenta Rosji był dla serbskiego premiera bardzo ważny. W Serbii znaczna cześć społeczeństwa uwielbia Rosję, a Putin jest tam idolem.

Z kolei w styczniu to osłabiony ukraińskim tomosem i uniezależnieniem się Cerkwi Prawosławnej Ukrainy Putin przyleciał do Belgradu. Mógł pokazać, że Rosja jest kochana na Bałkanach, a rosyjski prezydent cieszy się szacunkiem. Putin był podejmowany z najwyższymi honorami. Na ulice wylegli Serbowie z rosyjskimi flagami, ikonami i portretami Putina. Rosyjski prezydent potrzebował takiej fety.

Władimir Putin chyba pierwszy raz od lat był witany w Belgradzie z takim uwielbieniem zwykłych ludzi. REUTERS/Bernadett Szabo

W Belgradzie Putin wiele razy podkreślał bliskość kulturową Serbów i Rosjan oraz jedność w prawosławiu. Obiecał nawet wsparcie finansowe dla serbskiej cerkwi. I inwestycje 1,4 mld. USD w serbską energetykę i budowę przedłużenia gazociągu Turecki Potok. Ale równocześnie podkreślał rosyjskie wsparcie dla Serbów w wojnach bałkańskich.

Tym bardziej niepokojące dla niego musi być to, co się teraz dzieje w Belgradzie. Osłabienie, a może upadek Vučicia byłby dla rosyjskich wpływów na Bałkanach katastrofą. Jest przecież dla Rosji gwarantem, że Serbia nie wejdzie do NATO.

W rosyjskich mediach już pojawiają się aluzje, że to pewnie rodzaj sponsorowanej przez Zachód „kolorowej rewolucji”. Jednak Kreml ma na razie problem ze zdefiniowaniem tego, co się dzieje na Bałkanach. Protesty w Belgradzie są mu nie na rękę.

Ale już wystąpienia Czarnogórców niekoniecznie. W Podgoricy trwają protesty przeciw prezydentowi Milo Djukanovičiowi. Wcześniej jako premier rządził Czarnogórą z krótkimi przerwami od początku lat 90. Zakonserwowany i skorumpowany system jaki stworzył wybrał jednak zdecydowany, prozachodni kurs. Czarnogóra wstąpiła do NATO i chce wejść do UE.

Rozzłościł tym Moskwę. Maleńka Czarnogóra jest przecież rajem dla rosyjskiego biznesu. Rosjanie próbowali obalić Djukanovičia i dwa lata temu zorganizowali nieudaną „rewolucję” oraz próbę przewrotu. Dziś z satysfakcją przyglądają się protestom przeciw prezydentowi, którego mają za zdrajcę.

Z dużo mniejszą sympatią patrzą na sytuację w Belgradzie. Rosjanie chcieliby, żeby Vućić jak najszybciej załagodził konflikt. Ale serbski prezydent najwyraźniej zmierza w drugą stronę. Ostatnio nazwał demonstrantów faszystami i chuliganami.

Michał Kacewicz/belsat.eu

Aktualności