Były prezydent Kirgistanu z bronią w ręku odpierał szturmy specnazu, a teraz, kiedy znalazł się w areszcie, grozi rewolucją. Obóz władzy wprost oskarża opozycję o próbę przewrotu.
Siły specjalne kirgiskiego Alfa GKNB (Państwowy Komitet Bezpieczeństwa Narodowego) miały ogromny problem z aresztowaniem byłego prezydenta Ałmazbeka Atambajewa. Szturm jego rezydencji na przedmieściach Biszkeku przerodził się w wielogodzinną walkę i strzelaninę, w której zginął zastępca dowódcy Alfy. Ostatecznie 7 sierpnia komandosi dostarczyli Atambajewa do aresztu tylko dlatego, że były prezydent sam się poddał.
Teraz jest oskarżany nie tylko o nadużycia finansowe. Dziś prokuratura zarzuciła Atambajewowi próbę przewrotu państwowego. I rzeczywiście, osadzony w specjalnym areszcie były prezydent nie kryje niechęci do władzy obecnie rządzącego Sooronbaja Żeenbekowa. Choć sam Atambajew był jak dotąd jedynym prezydentem Kirgistanu w XXI w., który normalnie oddał władzę w toku demokratycznych wyborów. Ale dziś najwyraźniej tego żałuje i przypomina sobie, że w tej środkowoazjatyckiej republice władzę wyszarpuje się na ulicy.
W XXI wieku Kirgistan na tle swoich środkowoazjatyckich, postsowieckich sąsiadów stał się wyspą chaosu. Ale i stosunkowo najlepiej funkcjonującej demokracji. Jedna rewolucja „tulipanowa” w 2005 r. pozbawiła władzy Askara Akajewa rządzącego całkiem typowo dla regionu, autorytarnie. Przez kolejne pięć lat nowa, w założeniu demokratyczna i wolnościowa władza ugrzęzła w przerażającej korupcji i klanowych animozjach.
W kraju, którego mieszkańcy mają dochody niższe od wielu biednych państw Afryki, musiało się to skończyć kolejną rewoltą. Tym razem już nie taką pokojową, jak „tulipanowa”. W 2010 r. polała się krew. Prezydent Kurmanbek Bakijew, jeden z przywódców „tulipanowej” rewolucji musiał uciekać obalony przez kolejną rewoltę. Bakijew mieszka dziś na Białorusi, skąd bezskutecznie próbują go wydostać kirgiskie władze, by postawić przed sądem.
Jednym z liderów protestów, które obaliły Bakijewa, był właśnie Ałmazbek Atambajew. Kiedy został prezydentem, popełniał wszystkie błędy poprzedników: wszedł w układy z mafijnymi i przemytniczymi klanami i szybko się bogacił. Przed wyborami w 2017 r. Atambajew zrobił jednak coś niespotykanego, jak na standardy Azji Centralnej. Po prostu oddał władzę. W sąsiednich republikach: Kazachstanie, Tadżykistanie, Uzbekistanie, czy dalszym Turkmenistanie lider władzę sprawuje przecież dożywotnio. Albo jeśli nie zostanie obalony siłą, jak już się zdarzało w Kirgistanie.
Władzę wziął Soorenbaj Żeenbekow, który w swojej polityce niewiele zmienił. Dalej panuje korupcja i układy z gospodarczym podziemiem. Były prezydent bynajmniej nie zamierzał z polityki odchodzić i ze swojej willi pod Biszkekiem zatruwał życie władzy oskarżeniami o autorytaryzm. Gromadził też zwolenników. Kirgiska polityka podzieliła się na dwa wrogie obozy. Aż doszło do rozprawy.
– W domu Atambajewa znaleziono snajperski karabin SWD, amunicję, pistolety i inną broń – raportował w mediach Orozbek Opumbajew, szef kirgiskiego Komitetu Bezpieczeństwa Narodowego (GKNB).
Mimo, że w Kirgistanie demokracja wygląda stosunkowo najlepiej w całym regionie, kluczowa rozprawa polityczna odbyła się przy pomocy broni. Główny przeciwnik władzy, Atambajew sam strzelał i jest oskarżany o zabicie komandosa.
To nie koniec walki o władzę. Zwolennicy aresztowanego, byłego prezydenta zbierają siły. 9 sierpnia z emigracji, z Moskwy przyleciał do Biszkeku człowiek Atambajewa i były konkurent obecnego prezydenta w wyborach, Omurbek Babanow. Czyli polityk uznawany za równie prorosyjskiego jak obecnie rządzący prezydent. W ten sposób Moskwa chce pilnować, by sytuacja pod górami Tien Szan nie wymknęła się spod kontroli.
Moskwa ma nauczkę po „tulipanowej” rewolucji. Wtedy uznała, że to kolejna próba ingerencji Zachodu w sprawy państw posowieckich, które traktuje jak swoją strefę wpływów. O ile Zachód, a zwłaszcza USA ostatnio mniej interesują się tym regionem, to w ostatnim czasie Moskwie w Kirgistanie wyrasta groźny konkurent: Chiny. Nic zatem dziwnego, że już następnego dnia aresztowaniu Atambajewa do Biszkeku przybył Dmitrij Miedwiediew.
– Moim zdaniem w XXI wieku Kirgistan wyczerpał już swój limit rewolucji – powiedział rosyjski premier po przylocie do Biszkeku.
A to znaczy, że Moskwa stawia na uspokojenie sytuacji. By wywierać presję na prezydenta Żeenbekowa przysłała „opozycjonistę” Babanowa. I będzie wywierać nacisk, by główni oponenci dogadali się. A Atambajew? Pewnie pozostanie jedyną ofiarą wymuszonego konsensusu i będzie surowo osądzony. No chyba, że w Kirgistanie znowu przemówi ulica i dojdzie do kolejnej rewolucji.
Michał Kacewicz/belsat.eu