Dekadę temu narodził się projekt Partnerstwa Wschodniego, który miał zbliżyć Wschód do Europy. I zbliżył, ale wybiórczo i za cenę przelanej krwi.
Unijni dyplomaci zaprosili prezydenta Białorusi na uroczystą kolację 13 maja w Brukseli. Z okazji dziesięciolecia Partnerstwa Wschodniego. Alaksandr Łukaszenka jednak nie pojedzie, po raz kolejny pokazując co myśli o europejskim projekcie. To między innymi z myślą o wyciąganiu Białorusi z rosyjskiej strefy wpływów, a także otwarciu perspektywy dla Ukrainy powstał projekt PW.
Gdy 7 maja 2009 r. na szczycie w Pradze podpisywany był dokument założycielski Partnerstwa Wschodniego padło wiele wielkich słów. Mówiło się o nowym, europejskim planie Marshalla dla Wschodu, albo otwartych na Wschód drzwiach do UE. Unijny projekt, którego lokomotywami były dyplomacje z Polski i Szwecji, oferował Armenii, Azerbejdżanowi, Białorusi, Gruzji, Mołdawii i Ukrainie specjalną formę relacji.
W ramach PW sześć postsowieckich republik miało współpracować z Unią w reformowaniu swoich gospodarek, systemów prawnych i kontroli granic. Europa miała stopniowo ułatwić obywatelom tych państw podróżowanie poprzez liberalizację systemu wizowego.
Partnerstwo już w dniu swoich narodzin było krytykowane. Z jednej strony za to, że jest atrapą integracji, i nie daje sześciu państwom z byłego ZSRS żadnych gwarancji członkostwa, ani nie określa jego perspektyw. Z drugiej strony za to, że Europa wyciąga rękę do autorytarnych reżimów Białorusi i Azerbejdżanu oraz oligarchicznych, skorumpowanych elit Ukrainy, Armenii, czy Mołdawii.
Idea, żeby spróbować rozszerzać europejską ofertę na Wschód nie była nowa. Już w momencie rozszerzenia Unii o kraje byłego bloku wschodniego w 2004 r. wiadomo było, że trzeba wysunąć jakieś propozycje również dla byłych republik sowieckich. Tym bardziej, że w Unii znalazły się przecież kraje zainteresowane budową przestrzeni bezpieczeństwa, stabilizacji i rozwoju na ich wschodnich granicach: Polska, Rumunia, Słowacja, Węgry, czy Litwa i Łotwa.
Jednak ani „stara”, ani tym bardziej „nowa” Unia nie były gotowe na całkowite otwarcie UE i integrację nowych państw. Co ważniejsze, one same nie były na to gotowe. Z uwagi na wewnętrzne problemy (brak reform, korupcję, gospodarki centralnie sterowane, problemy z demokracją i prawami człowieka) i kontekst zewnętrzny. Czyli opór Rosji.
– Nasza pierwsza reakcja na ideę PW była całkiem pozytywna. Dlaczego? Ponieważ wyszliśmy z założenia, że Rosja i wschodnioeuropejskie kraje są związane tysiącem nici powiązań ze sobą, w tym w gospodarce. Mieliśmy nadzieję, że podobny dialog UE zacznie również z Rosją, ale nic podobnego się nie stało – mówił już w 2015 r. Władimir Putin oceniając europejski projekt.
Rosja nerwowo reagowała na PW. Traktowała projekt jako próbę wejścia na jej podwórko. Widziała zagrożenie, choć PW było projektem wewnętrznie niespójnym i miało więcej słabości. Do chcących się integrować i zaawansowanych w reformach Mołdawii, czy Gruzji dołączono autorytarną Białoruś, czy Azerbejdżan, oraz kluczową dla projektu Ukrainę. Jej władze lawirowały wtedy między Zachodem a Rosją.
Polska i ówczesny minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski traktowali PW jako wielki sukces i nadzieję na dalsze rozszerzanie UE na Wschód. Tymczasem dla większości państw UE Partnerstwo było jedynie mglistą i mało konkretną propozycją współpracy. Krytycy wskazywali, że ma np. zbyt mały budżet na poważne projekty (600 mln. euro). Jednak i tak największym problemem było stanowisko adresatów PW. Po prostu władze sześciu państw traktowały PW jako element targów i rozgrywek z Rosją, albo amunicję w wewnętrznej walce politycznej.
Pierwsze problemy pojawiły się już na samym początku. Drugi szczyt PW w Warszawie w 2011 r. zbojkotowała Białoruś. Alaksandr Łukaszenka wściekł się głównie na Polskę, która ostro krytykowała go w tym czasie za powyborczą rozprawę z opozycją. Na warszawskim szczycie wybuchła awantura o rezolucję końcową, w której ostro krytykowano białoruski reżim. Nie chcieli jej poprzeć wschodni partnerzy projektu.
Nie mniejszym skandalem zakończył się trzeci szczyt PW w Wilnie 28-30 listopada 2013 r.. Mógł być przełomowy, bo trzy państwa: Gruzja, Mołdawia i Ukraina miały na nim podpisać umowy stowarzyszeniowe z UE. Partnerstwo miało triumfować i pokazać pozostałym, że jest drogą do integracji z UE. Ale w Wilnie umowy parafowały tylko najbardziej zaawansowane w reformach Gruzja i Mołdawia.
Prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz pojawił się tylko po to, by odrzucić podpisanie umów i przekonywać, że potrzebne są trójstronne rozmowy Ukrainy, UE i… Rosji. W tym samym czasie na ulicach Kijowa zaczynała się rewolucja. Jej celem było zmuszenie władz do przyjęcia umów i rozpoczęcia integracji z Europą. Pełna krwawych ofiar rewolucja, a potem wojna, pokazały, że między Rosją a Zachodem toczy się prawdziwa konfrontacja.
Obliczone na promowanie europejskich wartości poprzez soft-power Partnerstwo Wschodnie przestało mieć sens, kiedy na ulicach Kijowa ludzie walczyli z unijnymi flagami w ręku. Trzeci szczyt Partnerstwa w Rydze w 2015 r. był smutną konstatacją, że projekt odniósł tylko częściowy sukces i zaczął się rozpadać. Bruksela była zaskoczona tempem wydarzeń na Ukrainie, a PW okazało się wobec nich mocno spóźnione.
UE przeszła zresztą na relacje bilateralne z państwami Partnerstwa Wschodniego i dziś osobno rozmawia z Ukrainą, a osobno z Białorusią i innymi partnerami. Ale, mimo że pełne niedoskonałości, PW spełniło swoją rolę. W końcu Ukraina już z nowymi władzami, podpisała umowy stowarzyszeniowe.
Projekt pokazał, że na Wschodzie istnieje alternatywa wobec Rosji. I zmiany, choć trudne, są możliwe. Obietnica zawarta w PW przyczyniła się do rewolucji na Ukrainie i w Armenii. Trzyma w szachu władze Mołdawii, czy Gruzji, by nie zbaczały z kursu na Europę.
I nawet jeśli Łukaszenka ostentacyjnie ignoruje dziesiątą rocznicę PW, to niewątpliwie fakt, że Białoruś jest wśród partnerów UE daje mu możliwość manewru wobec Moskwy.
Ale dziś to za mało. W czasie piątego, ostatniego szczytu PW w Brukseli w 2017 r. pojawiło się opracowanie pt. „10 mitów nt. Partnerstwa Wschodniego”.
Punkt drugi mówi: uczestnictwo w Partnerstwie Wschodnim nie jest równoznaczne z procesem akcesyjnym do UE”. I właśnie ten mit jest dziś największym zagrożeniem dla PW i słabością europejskiej polityki wschodniej.
Michał Kacewicz/belsat.eu